Alfabet e jak emocje emigranta

14 marca

Litera „e” ma w sobie za dużo treści, by zamknąć ją w jednym wpisie alfabetu a przecież takie jest jego założenie – jedna litera jeden wpis.
Emocje, empatia, emigracja, ekonomia, ekspert, estetyka, epoka, elita czy erotyka – to z polskich słów, a do tego dochodzą jeszcze ważne słowa na „e” rodem z niemieckiego.
Co tu wybrać?
Dwa słowa połączę w tym tekście alfabetu: e jak emocje emigranta.

 

Nie da się ich rozdzielić.
Obojętnie czy jest to nasze prywatne doświadczenie z emigracji, czy pisze lub mówi o niej ktoś, kto nie skosztował tego kawałka życia nawet na moment. Zawsze temat emigracji budzi emocje.

 

W większości wypadków wyjazd z kraju bywa przemyślany, przygotowany, zaplanowany i zabezpieczony w każdym możliwym aspekcie.
Czasem jest to spontan, który ma być chwilową zmianą otoczenia, a skończy się całkowitym wywróceniem życia do góry nogami, zapuszczeniem korzeni w innej części świata.

 

 

Mój wyjazd był nieplanowany, a już na pewno nie planowałam osiąść nad Dunajem.

 

 

Mogąc wyjechać zagranice wielokrotnie czy zostać na stałe podczas wyjazdu, wracałam do starych kątów w Polsce. W sumie, gdy przyglądam się teraz tym kątom okazuje się, że nigdy nie były moje, to były tylko tymczasowe punkty zaczepienia.
OK, było tak, bo nie odziedziczyłam po babci ani cioci domu, nie kupiłam ani nie wpakowałam się w czterdziestoletni kredyt na mieszkanie. Wiadomo, że życie na wynajętym to życie na walizkach.
Jednak buduje się je rok po roku, nawiązując przyjaźnie, znajomości, poznając miasto, mając swoje kryjówki w górach, gdzie zawsze można doładować baterię, pozbyć się stresu. To tu jest rodzina, przeszłość, tworzona latami ścieżka zawodowa. Są takie profesje, gdzie znajomości i bycie w środowisku to więcej niż połowa sukcesu i otwarcie drzwi do zdobycia zleceń. Przez ostatnie kilkanaście lat pobytu nad Wisłą parałam się jednym z takich zawodów. Bawiłam się – tak, bo to, co robiłam mnie cieszyło – grafiką komputerową i fotografią. Szło mi różnie, bo taka specyfika tego fachu i bycia niezależnym twórcą.
Były momenty, gdy chodziła mi po głowie górzysta i odludna Alaska, wzgórza walijskie czy klimatyczny Montreal, ale nigdy spraw nie doprowadziłam do momentu „a słowo stało się biletem w jedną stronę”.
Przyszedł jednak dość niespodziewanie dla mnie taki Sylwester, gdy całe moje życie rozsypało się jak domek z kart postawiony na drodze tornada. Nie było co zbierać, bo karty gdzieś odleciały z burzą.

 

W jednym momencie okazuje się, że chwilowa przerwa w pracy zamienia się w zerwanie umów i zostajesz z ręką w nocniku. W sumie to nie pierwszy raz taka sytuacja miała miejsce, więc wiedziałam, że wystarczy tylko nie zdołować się i zabrać się za szukanie nowego zlecenia, kontraktu a będzie dobrze, ale…
Do tego lekkie załamanie zdrowia okazuje się poważną kontuzją, która unieruchomi cię na kilkanaście tygodni. Wszystko to dzieje się tuż przed owym nieszczęsnym Sylwestrem, który jest zamknięciem wieka do trumny wieloletniego związku.
Na początku trafia cię – brzydko mówiąc – szlag, że masz taką kumulację. Po nim pojawia się dół w oparach rad „dobrych znajomych”, którzy jak przyjaciele Hioba, doszukują się twoich błędów i radzą babrać się w analizie powodów katastrofy.

 

OK, analiza jest dobra, ale nie w chwili wypadku, gdy pacjent potrzebuje reanimacji zamiast badania drogi hamowania, która spowodowała wypadek!

 

Podzielę się z wami moją osobistą lekcją, jaką wyniosłam z tej kumulacji i wcześniejszych, mniejszych i większych, życiowych klęsk.
Jeżeli coś kolejny raz ucieka ci z rąk to może jest zwyczajnie nie dla ciebie, przynajmniej nie w tym momencie. Oczywiście zawsze można założyć rękawice, które przytrzymają każdą śliską złotą rybkę, ale czy chcesz spędzić całe życie z nimi na ręku, bojąc się, by jednak nie okazało się, że ryba zwieje?
Kolejna rzecz, warto się przyglądnąć uważnie, wyciszając własne emocje jak tylko się da czy na pewno to złota rybka czy zwykły śledź?
Jest jeszcze jedna prawda, którą słyszałam wiele razy w życiu, ale jak ten uparty osioł, który wie lepiej, nie zawsze stosowałam.

 

 


Gdy Bóg zamyka jakieś drzwi to jednocześnie uchyla inne.


 

 

Czasem, by je dostrzec trzeba jednak zmienić kierunek patrzenia.
Nie planowałam wyjechać z kraju, ale w Wiedniu był człowiek, który nie pozwolił mi siedzieć w dole i pokazał, że słońce dalej jasno świeci, trawa jest zielona, a głowę nadal mam pełną pomysłów, które warto zacząć realizować.
Zacząć od nowa w kraju, w którym mówią tym dziwnym językiem?
A dlaczego nie!

 

 

Tak naprawdę nie wiemy, co nam odpowiada aż tego nie spróbujemy.

 

 

Pozornie najbezpieczniejsze, najlepiej znane rozwiązania mogą być rodzajem pułapki, która nas usypia i tkwiąc w tym miejscu, nigdy nie rozwiniemy skrzydeł, bo nie będzie potrzeby ich użyć.
Nawet nie będziemy świadomi, że je mamy.

Emigracja to zawsze rachunek zysków i strat, które poniesiesz.
Nawet ta krótka, kilkumiesięczna czy roczna pozwala jednak poznać siebie lepiej niż cokolwiek innego. Nauczy też o ludziach lekcji, które nie są do przerobienia poza nią.

 

 

Jaki jest mój rachunek strat i zysków?

 

 

Na pewno tęsknię za rodziną, za garstką przyjaciół, z którymi pomimo oddalenia nadal jesteśmy sobie bliscy.
Czasem tęsknię za niektórymi miejscami, smakami znanymi od dziecka, ale to powoli zmienia się w rodzaj ciepłych wspomnień.
Zyskałam dystans do wielu spraw, siebie, problemów.
Odnalazłam swoje skrzydła.
Nie wiem jeszcze jak bardzo są mocne i czy pozwolą mi szybować wysoko, ale to pokaże czas. Dzisiaj za to wiem, że kocham to moje odkryte nad Dunajem latanie.
Pisanie to jest to, co cieszy mnie teraz nawet bardziej od patrzenia na świat przez obiektyw aparatu.
To są moje skrzydła.

 

Tekst powstał w ramach akcji #post15minut. Jej celem jest napisanie tekstu w kwadrans. Nie chodzi jednak o wyścig a pisanie emocjami, powrót do początków blogowania, gdy spontaniczność, emocje, bardziej osobiste pisanie było tym co piszącym blogi w duszy grało.

Mój wpis powstawał nieco dłużej niż kwadrans,  za to na pewno jest jednym z moich najbardziej osobistych tekstów na blogu.

 

Beata

 

W moim alfabecie były już litery:

a jak asymilacja

b jak Beate

c jak ciało

d jak determinacja

 

You Might Also Like

12 komentarzy

  • Odpowiedz Anna Maria Boland 14 marca z 21:11

    Piękny tekst o życiu, Beatko.

  • Odpowiedz Dee 15 marca z 12:29

    Mój wyjazd to też był total spontan! I też z emocjami, także dobrze rozumiem. Cieszę się, że wyszło dobrze!

    • Odpowiedz Beata 16 marca z 10:03

      Nie do końca spontan, bo wyjechałam dopiero po 6 miesiącach ale zmiana spojrzenia na wiele spraw o pełne 180 stopni 🙂
      Wyszło mi to na dobre podobnie jak Tobie. Warto czasem wywrócić życie do góry nogami.

  • Odpowiedz Ania 15 marca z 20:00

    Wiesz co, dla mnie najtrudniejsze jest to rozgraniczenie, czy już powinnam z tego zrezygnować, czy może próbować dalej, bo za rogiem czeka na mnie mój cel. Mam problemu z odpuszczaniem. Trudno byłoby ten wpis napisać w 15 minut, ale fajnie, że dołączyłaś do koncepcji. 🙂

    • Odpowiedz Beata 16 marca z 10:17

      Rozumiem cię bardzo dobrze – to był duży problem i u mnie.
      Teraz staram się jasno wyznaczyć priorytety, określić cenę jaką jestem w stanie za coś zapłacić i ramy czasowe jakie daje sobie na osiągnięcie celu.
      Gdy coś nie idzie długo tak jak chciałam ląduje w „zamrażarce” – nie rezygnuję całkowicie ale odstawiam projekt, cel, zawieszam prace nad nim na kilka tygodni, miesięcy. Gdy nie brakuje mi go odpuszczam. Nie był tak ważny jak sądziłam. Gdy nadal chodzi mi po głowie daje mu jeszcze jedną szansę.
      U mnie to działa 🙂
      Dzięki akcji odkryłam wasze blogi. Wcześniej znałam i czytałam tylko Ani Primo cappuccino i to jej wpis zachęcił mnie do podjęcia wyzwania.

  • Odpowiedz Ania | Primo Cappuccino 15 marca z 23:25

    „analiza jest dobra, ale nie w chwili wypadku, gdy pacjent potrzebuje reanimacji zamiast badania drogi hamowania, która spowodowała wypadek” – urzekłaś mnie tym porównaniem 🙂 Beata, super, że dołączyłaś do naszej akcji! Fajnie móc poznać Cię od tej osobistej strony.

    • Odpowiedz Beata 16 marca z 10:06

      Aniu to twój wpis mnie zainspirował do dołączenia do akcji 🙂
      Odkryłam dzięki niemu ciekawe blogi i przypomniałam sobie, że emocje w tekście są równie ważne jak treść.

  • Odpowiedz Liv 18 marca z 22:30

    Bardzo mi się podoba część, w której mówisz o zyskach i stratach…Ja po dziesięciu latach tutaj mam mieszane uczucia i próbuję powoli odkrywać w emigracji to, co mi się na początku podobało. Sama Austria bardzo mnie dołuje. Austriacy również, ich podejście do życia, pracy i wszystkiego wokoło… jednak coś mnie tutaj trzyma…

    • Odpowiedz Beata 20 marca z 11:00

      Austria, Austriacy – to dość złożone pojęcia. Podejście do życia Austriaka – przyznam , że nie wiem o czym mówisz, bo inaczej patrzą na nie Wiedeńczycy, inaczej mieszkańcy Tyrolu a jeszcze inaczej Karyntii. Nie ma czegoś takiego jak przeciętny Austriak, Norweg, Polak. Stereotypy chcą zarysować taki obraz nacji, miejsc ale zwykle bardzo kiepsko przekłada on się na życie i spotykanych ludzi. Skoro aż tak źle, to miejsce i jego mieszkańcy na ciebie wpływają to może warto pomyśleć o zmianie 😉
      Chyba, że problemem nie jest miejsce a sposób patrzenia jak ten, o którym pisałam tu„O szklance pełnej w połowie.”

  • Odpowiedz Galanta Lala 21 marca z 09:54

    Cieszy mnie, że są ludzie, którzy piszą szczerze. Bez ukrytych reklam i lukru. Ten tekst jest ważny dla ludzi, którzy układają się na emigracji.
    A Wiedeń to jedno z niewielu miast, do których mogłabym się przenieść

  • Odpowiedz Nie Bieska 21 marca z 10:44

    Bardzo mi się podoba Twój wpis, warto próbować nowych rzeczy i nie zamykać się na wszystko, bo w ten sposób nie dajemy sobie szans na rozwój 🙂

  • Zostaw odpowiedź

    Translate »