Wiedeńczycy – kolorowo, różnojęzycznie, różnokulturowo

23 października

Wiedeńczycy, to dzisiaj, według oficjalnych danych, grupa licząca trochę ponad 1 766 000 osób.
Z tej grupy, aż 428 000 to cudzoziemcy.
To naprawdę dużo bo ponad 24 % mieszkańców miasta.
Jednak prawda jest taka, że  obcokrajowców, ludzi dla których językiem ojczystym jest  inny niż austriacki niemiecki, jest tu o wiele więcej. Spora grupa uciekinierów z za Żelaznej Kurtyny, osiadła tu kilka dekad temu. Mają  austriackie obywatelstwo, mówią najczęściej biegle  językiem Mozarta. Wtopili się jedni lepiej, inni gorzej w to miejsce, kulturę, rzeczywistość. Urodziły się im dzieci, wnuki, które są bardziej tutejsze niż rodzice. Czasem kaleczą język rodziców. Niby mówią np. po polsku, ale tak nieskładnie, że  to aż razi.
Rozumiem to, wielu nie miało, nie mogło, nie chciało, mieć kontaktu z kulturą, językiem, krajem pochodzenia rodziców. Są niby Austriakami, ale nie do końca.

 

wiedenczycy-a4

 

Sporą grupę mieszkańców Wiednia stanowią Turcy z austriackim paszportem. Przybyli tu, tak jak ci z za Żelaznej Kurtyny, kilka dekad temu. Osiedli, wrośli. W każdym razie  jedna i druga grupa jest tu u siebie. W sumie to działo się tak i dzieje w duchu starego CK.
Jednak biorąc to pod uwagę, trzeba mieć świadomość, że podawane przez statystyki 74% Austriaków jako mieszkańców Wiednia, to nie do końca prawda.
Wielu z tych nowych Austriaków, pochodzących z krajów europejskich, czuje się Austriakami.
Zasymilowali się. Nie odstają ubiorem, zachowaniem, tradycjami, wartościami od kraju, który ich zaadoptował.
Jednak nie wszyscy i tu wyraźnie widać separatyzm, sporej części ludności muzułmańskiej, nie koniecznie arabskiej, ale wyznającej islam, która kiepsko się asymiluje. Wyraźnie podkreśla swoją inność.
Tak samo nie jest prawdziwa  cyfra 24% z oficjalnych  statystyk, podawana jako udział mieszkańców miasta pochodzących z innych części Europy i świata.
Ilu jest tu niezameldowanych, niezarejestrowanych nigdzie, nieubezpieczonych mieszkańców miasta?
Tego nie wie nikt.
Spora grupa Węgrów, Czechów, Słowaków, Polaków, Rumunów, wpada do miasta w poniedziałek rano. Pracują do czwartku wieczora i wracają do siebie. Żyją w takim rozkroku między Wiedniem, a miejscem skąd pochodzą, gdzie mieszkają ich rodziny.
Tak, Wiedeń jest barwny dzięki tej mieszance ludzi z różnych kultur, języków, religii.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby  wszyscy obcy, których to miasto przyjmuje chcieli w nie wrosnąć, przyjąć jego wartości, zwyczaje jako nadrzędne. To w końcu teraz ich dom, ale jednak są tu gośćmi.
Tak byłoby w świecie idealnym….
Ten w którym żyjemy idealny nie jest.

 

wiedenczycy-a5

 

 

 

You Might Also Like

10 komentarzy

  • Odpowiedz Robert 23 października z 14:07

    O tym mówiła premier Australii.
    „To nasze państwo, nasza ziemia i nasz styl życia i damy wam wszelkie możliwości, by się tymi rzeczami cieszyć. Jednak dopóki nie przestaniecie narzekać i płakać z powodu naszej flagi, przysięgi, chrześcijańskiej religii albo naszego trybu życia, to bardzo polecam wam skorzystanie z jednego z bardzo ważnych australijskich praw – prawa do opuszczenia tego kraju. Jeśli wam się tu nie podoba, wyjedźcie.”

    Jeśli ktoś jest gościem to ma się dostosować, jak mu nie pasuje to trzeba pokazać mu drzwi.

    • Odpowiedz Beata 23 października z 19:43

      Tak powinno być ale jest jak jest…niestety

    • Odpowiedz Leon 15 grudnia z 17:41

      Bardzo mądre słowa

  • Odpowiedz Gosia / Rodzynki Sułtańskie 23 października z 17:46

    Turcy w Turcji wymagają od mniejszości pełnej asymilacji – do niedawna, wszystkie dzieci na porannym apelu codziennie musiały mówić tekst przysięgi/wiersza, rozpoczynającego się słowami „Jestem Turkiem” – w znaczeniu narodowości, a nie obywatelstwa (w języku tureckim da się to rozróżnić). Nie można było używać liter w,x (nie ma ich w tureckim alfabecie, są w kurdyjskim). I choć kocham ten kraj, bardzo niepokoi mnie podejście wielu Turków do mniejszości religijnych i etnicznych. Tymczasem za granicą – tak, jak napisałaś – wielu odmawia integracji z lokalną społecznością, a nawet nauki języka. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich (podobnie jak innych emigrantów), jednak wydaje się to dziwne, a wręcz zahacza o hipokryzję.
    I choć wiem, że jest wielu wykorzystujących opiekuńcze państwa Europy Zachodniej, nie integruje się, podobają mi się te kolorowe, wielokulturowe miasta 🙂 Jestem przeciwna asymilacji, zupełnego porzucenia swojej religii, tradycji. Ale przecież można razem żyć, pracować, uczyć się wspólnie, różniąc się od siebie wyglądem czy wyznaniem, szanując swoją inność. Chcesz wyznawać swoją wiarę, uczyć dzieci języka dziadków? Swietnie, ale naucz się tez języka kraju, do którego przyjeżdżasz. Pamiętam, kiedyś chyba na warsztatach dla dzieci ktoś przyrównał wielokulturowość do sałatki owocowej: nie chodzi o to, by miksować wszystkie owoce na bezsmakową masę, ale by w jednej misce wiele różnych kawałków połączyć, zachowując ich smak. Strasznie mi się to spodobało:)

    • Odpowiedz Beata 23 października z 20:01

      Austria za czasów Cesarstwa, była krajem wielonarodowym, wielokulturowym, podobnie zresztą jak dawna Rzeczpospolita. Były jednak pewne fundamentalne wartości spajające te państwa no i język. Zwykle była to wielojęzyczność jego mieszkańców. Różniły się jednak od dzisiejszego multikulti tym, że nie było to migrowanie dziesiątek tysięcy ludzi, wyznających wartości różne od kraju, który jest ich celem. Jeżeli ktoś emigruje z założeniem, że nie zasymiluje się i wymaga na gospodarzu, przyjęcia jego stylu życia, to mamy poważny problem.
      Mieszkasz w kraju o trudnej przeszłości. Zwłaszcza tej sprzed stu lat gdy …hm…wymordowano lub wygnano całe narody, żyjące tam na tysiąclecia przed przybyciem Turków do Anatoli, Europy.
      Powiem Ci szczerze, że nie wierzę w to, by dało się zrobić taką sałatkę.
      Musi być coś co spaja ludzi, jak chociażby bycie emigrantem – tak jak w Stanach czy Kanadzie. Nawet tam jednak, wszystko odbyło się kosztem dawnych mieszkańców – tych, którzy nie chcieli przyjąć wartości i stylu życia przybyszów.
      Historia uczy, że wygrywa w takich przypadkach bardziej zmotywowany, wytrwalszy i….brutalniejszy.

  • Odpowiedz Aleksandra J. 23 października z 18:01

    Statystyki zawsze są na opak.One dotyczą tylko oficjalnych danych.A gdzie reszta? Gdzieś schowana, zapomniana.
    Fajnie jest odnaleźć się w nowym miejscu, ale warto je szanować i dostosować się do panujących tam reguł, nie tylko narzucać swoje.

    • Odpowiedz Beata 23 października z 20:05

      Te wiedeńskie statystyki odstają od rzeczywistości baaardzo. Skoro założeniem jest niedostosowanie się, nieasymilowanie, to głupotą/samobójstwem jest otwieranie krajów na taką emigrację.

  • Odpowiedz itooktheroadlesstravelledby 24 października z 22:05

    Temat rzeka.

    Według mnie problem leży nie w samej części imigrantów, którzy nie chcą się asymilować, ale w przepisach i ich egzekwowaniu. Niespieszących ku asymilacji imigrantów mogę trochę zrozumieć, bo w końcu skoro nie wymaga się od nich nauki języka, a przy okazji daje zasiłki/pomoc socjalną, to niby czemu mieliby zmieniać swoje zwyczaje – znaleźli frajera (zachodnioeuropejskie państwo) i korzystają.

    Dla kontrastu pokrótce opowiem jak wygląda sytuacja emigrantów (w tym moja) tu gdzie mieszkam – w Dubaju – w którym emigrantów jest, wg. ostatnich danych, 87.5%, a lokalnej społeczności tylko 12.5%. Pomimo, że Dubaj leży w państwie muzułmańskim, panuje tu pełna wolność religijna – są kościoły chrześcijańskie, w tym katolickie, znajdzie się też świątynia hinduistyczna. Hucznie obchodzimy Halloween, a w grudniu centra handlowe są zdominowane przez choinki, aniołki, bałwanki i renifery. Kobiety chodzą „odkryte”, w centrach handlowych/innych miejscach publicznych proszone są tylko o zakrycie ramion i kolan, do czego mniej lub bardziej (z naciskiem na mniej) się stosują. Ale i tak pod przykrywką z zachodniej cywilizacji są twarde lokalne reguły, jak np. zakaz jedzenia i picia w miejscach publicznych w ciągu dnia w czasie ramadanu. Sprawa jest tu stawiana prosto: podoba się Dubaj – zaakceptuj/przystosuj się; nie podobają się przepisy – w środku miasta jest wielkie lotnisko, skorzystaj z niego.

    Poza tym dla nas, emigrantów, nie ma żadnego socjalu, opieka medyczna jest płatna i trzeba mieć wykupione prywatne ubezpieczenie, a warunkiem przebywania w Dubaju (wiza rezydencka) jest posiadanie zatrudnienia/samozatrudnienia. Lokalnego paszportu nie można dostać, choćby się tu 30 lat mieszkało.

    Tak myślę, może naszych europosłów trzeba by tu przysłać na szkolenie z radzenia sobie z zalewającą Europę emigracją…

    • Odpowiedz Beata 25 października z 09:47

      Przepisy w Europie są często wręcz samobójcze, bo ograniczają prawa mieszkańców rdzennych, a faworyzują, pod każdym względem emigrantów. Nie każdego jednak emigranta, a jedynie tego z innego obszaru kulturowego.
      Jasne reguły gry jak odcięcie od socjalu, obowiązek nauki języka, poznania zwyczajów kraju do którego się emigruje, to powinna być podstawa.
      Jakoś jednak nie widać woli takich zmian wśród rządzących.
      Dubaj dba o swoje interesy i o to chodzi.

  • Odpowiedz 5000lib 26 października z 20:36

    Dzięki za ten wpis.

  • Zostaw odpowiedź

    Translate »