Moja pierwsza Wielkanoc na obczyźnie.
„Obczyzna” – co za dziwne słowo.
Przecież to miejsce, które sama wybrałam.
Nowe – tak.
Obce?
Tak, ale wybrane.
„Obczyzna” kojarzy mi się z czymś obcym, nieznanym , złowrogim, nieprzyjaznym, zimnym, dalekim.
Austria jest nowa, ale jak bardzo galicyjska jednocześnie.
Nowa, ale bliska. Jeszcze tego nie umiem ubrać w słowa.
Język nadal brzmi nie znano, obco.
Chociaż mówić: „język” we Wiedniu to raczej nieporozumienie.
Dużo tu tych języków.
Pani w aptece mówi po polsku, pan w jarzyniaku to Serb, w Billi najczęściej trafiam na Słowaczkę, a na Naschmarkt na Tybetankę, Araba i Węgierkę.
Staram się oswoić co się da.
Teraz temu procesowi musiała się poddać lampka.
To taka ni to modern, ni to siermiężna lampka. Zwykła, banalna, ani brzydka, ani ładna.
Gdy jednak narzuciłam na nią starą serwetkę babci zrobiła się bardziej swojska, ciepła i nastrojowa.
Bardziej moja.
Święta więc jest babka i nie tradycyjna, ale bardzo moje ciasto czekoladowo-bananowe.
Po babce spływa bielusieńki lukier królewski.
Ten lukier, to prosty przepis na dekoracje ciast, ciasteczek, zawsze wychodzący mistrzowsko.
Pyszny i puszysty nim zastygnie.
Biały, słodki z tą lekko kwaskową nutą.
Przepis na tę śnieżną dekorację to:
2 białka plus sok z jednej cytryny.
Ubijać powoli aż powstanie biała pianka.
Dodawać powoli cukier puder, tak około 0,5 kg, a powstanie gęsty, gładki lukier.
Później wylać na ciasto i rozprowadzić pędzlem lub pozostawić by powoli sam spływał.
Dodanie jeszcze odrobiny cukru pudru daje możliwość robienia koronkowych dekoracji lukrem.
Lukier królewski – banalnie prosty, a efekt zawsze wart „ochów” i „achów”.
Beata
Brak komentarzy