Bądź asertywna! – słyszałam to wiele razy.
Ta asertywność, co to właściwie znaczy?
SJP PWN mówi, że asertywny, to ktoś «umiejący otwarcie i jednoznacznie wyrażać swoje potrzeby, uczucia i opinie».
Dobra ale…
Zawsze jest jakieś ale, zawsze!
Dziewczynki, uczy się by były miłe, uprzejme, pomocne. Zresztą nie tylko dziewczynki mają takie być, ale to one przede wszystkim są maglowane przez rodzinę, religie wszelakie, tzw. dobre wychowanie, by nie sprawiały innym przykrości, kłopotu, uśmiechały się. By nie darły paszczy z byle powodu, a najlepiej nawet wtedy, gdy mają do jej darcia dobry powód. Mają pomagać, swoje potrzeby spychać na drugi plan. Nie mówcie mi, że to nie obowiązuje już dawno w naszej europejskiej kulturze.
Wystarczy popatrzeć na żony i mamy, na dwóch etatach. Jeden to ten tzw. zawodowy ośmiogodzinny i drugi, niekończący się ostry dyżur domowo-rodzicielski.
Tak, wiem, są związki gdzie ludzie dzielą się tymi domowymi. Jednak nawet w takim, asertywność jest zrozumiała u faceta. Normalnie i ze zrozumieniem przyjmuje się , że on musi wyjść i odreagować, jadąc na ryby, idąc na mecz, jakkolwiek.
Mama i żona, gdy powie: mam dość idę sobie z kumpelami do kina, do kosmetyczki, na kawę, na rower; już nie budzi takich jednoznacznych, pełnych zrozumienia i aprobaty skinień głowy, przytaknięć otoczenia.
Co najgorsze, ona sama ma wyrzuty sumienia, gdy już wyrwie się na te swoje babskie kawy i …tyle z jej odreagowania.
No i nadaje o rodzicielskich sprawach, a nie o tym miało być, a o asertywności.
Asertywność dla płci obojga ma dwie twarze.
Pierwsza jest pozytywna.
Dobrze umieć zawalczyć o siebie, bo w sumie tym jest bycie asertywnym. Nie pozwolić się stłamsić i zahukać, wmanewrować w sytuacje, w których nie chcemy się znaleźć.
Życie w zgodzie z sobą, to skarb!
Chyba największy jaki można samemu w sobie odnaleźć. Nikt go nie sprezentuje człowiekowi. Trzeba własnymi słowami, postawą i czynami się do niego dokopać.
…a jak już się do tego skarbu dokopiemy, to inni nie omieszkają znalazcy dokopać.
Uczyłam się asertywności długo i boleśnie. Wiele razy ulegałam i dawałam się wmanewrować w sprawy, za które później płaciłam zarwanymi nocami ( pracą nad cudzym projektem, bo przecież nie jestem zołza i pomogę), straciłam kasę na niedotrzymanych umowach, spółkach.
Trudno mi było powiedzieć „nie”.
Gdy już się tego nauczyłam, raz i drugi nie wzięłam odpowiedzialności za cudze błędy, nie nadstawiałam własnych czterech liter, by ratować tyłek kogoś innego, usłyszałam, że jestem zołza.
Jak we wszystkim dobrze jednak umieć zachować umiar, nawet w asertywności.
Zawsze można tak tłumaczyć zwykłą wredotę.
Tak, werdotę choćby w takim: „bo ja tylko mówię prawdę, o tym co myślę na dany temat”, nie patrząc na koszty jakie poniosą inni. Zwykły rozbuchany egocentryzm, tak ładnie można ubrać w szatki asertywności.
To druga twarz asertywności, ta brzydka.
Żyć w zgodzie z sobą i pozwolić na to innym – taki model preferuję i mogą mnie co niektórzy nazywać asertywną zołzą 😉
2 komentarze
Mnie się to życie w zgodzie z sobą podoba. Mam prawo do swojego zdania, ale także i Ty do niego masz, i ten z bloku obok też. Więc szanujmy się wzajemnie i dajmy sobie prawo do życia zgodnie ze swoimi ustaleniami, zasadami. 😉
Szacunek dla drugiej strony i ustalenie/wypracowanie koniecznego kompromisu, w relacjach z drugą stroną, to najtrudniejszy kawałek, ale do zrealizowania przy dobrej woli wszystkich zainteresowanych 🙂