Obrazy Klimta i dwie Austrie

21 listopada

Obrazy Klimta zrosły się z Austrią nierozerwalnie. Są jednymi z symboli tego kraju podobnie jak Hundertwasserhaus, walce Straussów, Rilke. Styl, w jakim malował Klimt, sprawia, że trudno nie przyznać im urody i głębszego przekazu. Lubią je konserwatyści i ci skłaniający się ku nowoczesnym formom wyrazu w sztuce.

 

Jeden z portretów autorstwa Klimta stał się lustrem, które pokazało pewne mroczne zakamarki duszy Austrii. Obrazem tym jest portret Adele Bloch-Bauer I. Historia obrazu doczekała się ekranizacji w 2015 roku, której tytuł to „Złota dama”. Rolę główną powierzono w nim Helen Mirren.
Tytułowa „Złota dama” to właśnie obraz Klimta, na którym sportretował Adel Bloch-Bauer.
Płótno, jak wiele innych dzieł sztuki, budynków, pamiątek rodzinnych czy firm należących do austriackich Żydów, po Anschlussie zostało skonfiskowane, czy nazywając rzecz po imieniu – ukradzione przez nazistów rodem z Niemiec a częściowo tubylczych. Obrazy Klimta z Adelą stały się w ten sposób własnością Austrii.
Podobny los spotkał majątek prywatny wielu ludzi, różnych narodów z krajów, na które zwaliła się III Rzesza ze swoją armią. Odzyskiwanie tego, co wtedy zrabowano, bywa czasem bardzo trudne lub wręcz niemożliwe, bo ci, którzy owe zrabowane dobra kupili lub spadkobiercy rabusiów, powołują się często na absurdalne argumenty, grają na emocjach opinii publicznej krajów, w których owe skarby znalazły „nowy dom”.
Sporny obraz, o którym opowiada filmowa historia oraz 4 inne prace Gustawa były własnością męża Adel, Gustava Blocha. Był to jeden z najbogatszych ludzi przedwojennej Austrii. Niestety nie pomogło mu to ocalić majątku. Życie uratował uciekając do neutralnej Szwajcarii. Majątek przepadł, chociaż zostali spadkobiercy w tym bratanica Maria Altmann.

 

 

Obraz Klimta

 

 

Po wojnie niewielka część zrabowanych dzieł trafiła do dawnych właścicieli, część do spadkobierców a część do krajów, z których pochodziły. Wiele z nich ozdobiło galerie i muzea w „nowych domach”. Portret Adel stał się skarbem kultury austriackiej. Wisiał sobie podziwiany przez tłumy w Belvederze.
Wersja, jaką sprzedawano publiczności, mówiła, że Adel podarowała dzieła Klimta austriackiej galerii, by były dobrem narodowym.
Jest tu ziarno prawdy, bo w swoim testamencie prosiła męża, by po jego śmierci owe obrazy trafiły do muzeów, ale jest tu i pewien haczyk. Adel nie była ich właścicielką, co przemilczano.
Prosić kogoś, by rozdawał swoją własność według naszego widzimisię możemy, ale nie znaczy to, że nasze pomysły mają moc sprawczą i prawną.
W wypadku tych kilku Klimtów wola żony byłaby spełniona przez męża, gdyby nie psikus historii. Rabunek, wywłaszczenie i zmuszenie do ucieczki po przyłączeniu Austrii do Rzeszy spowodowały, że Gustav nie zrezygnował z walki o odzyskanie majątku. Swoją batalię zaczął toczyć tuż po zakończeniu wojny. Niestety zmarł jeszcze w tym samym roku. Sprawa przycichła a Austria uznała ją za zakończoną. „Złota dama” stała się narodowym dobrem i tak zaczęła być odbierana przez społeczeństwo.

 

Tu pojawia się niepokojąca myśl: jak łatwo zakłamać przeszłość i uznać za nasze, czyli narodową własność coś, co jest prywatne.
W jakim stopniu szanujemy i szanować powinniśmy prawo własności?
Wojna zmieniła granice wielu krajów, przymusowa nacjonalizacja odebrała nie tylko ziemie, firmy, ale i pamiątki rodzinne. Armia czerwona podobnie jak hitlerowska uznawała za zdobycz wszystko, co wpadło w jej łapy.
Czy wojna i fakt, że tak wiele wszelakiego dobra zniszczono tłumaczy jednak kraje, które to, co ocalało, w tym pamiątki rodzinne uznały za skarby kultury narodowej?
Czy portret babci, zegarek dziadka, zastawa ślubna rodziców, są dobrem narodu czy potomków?
Czy w imię ratowania dziedzictwa narodowego można pozbawiać dorobku, pamiątek osobistych całe rodziny?
Jak dla mnie inna sytuacja ma miejsce, gdy nikt nie ocalał lub o zwrot upomina się ktoś będący przysłowiową siódmą wodą po kisielu, którego dawni właściciele nie tylko nie znali, ale i traktowali jego rodzinę jak luźny kontakt.
Nawet jeżeli ograbiony przez zawieruchy kraj chce zachować dla tak zwanego narodu to, co ocalało, to czy nie należy przymusowo wywłaszczonym właścicielom dać równowartość owych przedmiotów, zrekompensować pozbawienie ich często bardzo osobistych pamiątek po bliskich?
Odpowiedź wydaje się prosta: oddać sporną rzecz lub wypłacić równowartość.
W wielu przypadkach jednak tak się nie dzieje.
Portret Adel był jednym z nich. O zwrot obrazu toczyła się wieloletnia batalia sądowa Marii Altman z Austrią. Tak, bo musiała ostatecznie ścierać się z państwem austriackim.

 

 

Psikus historii

 

 

Tu wchodzimy na niewdzięczny temat rozliczenia z nazistowską przeszłością kraju.
Gdyby nie pomoc dziennikarza śledczego Hubertusa Czernina, który dogrzebał się do dokumentów świadczących o tym, że właścicielem obrazów Klimta w rodzinie Blochów był Gustav, a nie Adel i to on ma prawo nimi dysponować, nie wiadomo jak sprawa by się skończyła.
Nawet po ujawnieniu, kto był ich właścicielem, kto po nim je dziedziczy oraz tego, że wiszą sobie w austriackich muzeach tylko dlatego, że je zrabowano, nie przesądziło sprawy.
Grano na emocjach opinii publicznej – ot skarby narodowe chcą wywieźć z kraju.
Nie chciano też robić swoistego precedensu, bo nie wiadomo jak dalekie mogły być jego konsekwencje – ile takich skarbów wiszących w muzeach ma żyjących spadkobierców.
Do odzyskania obrazów na pewno przyczynił się znowu psikus historii.

 

Czas, w którym toczyła się batalia sądowa, lata 90 XX wieku to czas, gdy Austria musiała się zmierzyć z niechlubną nazistowską przeszłością. Chociaż słowo zmierzyć chyba nie jest tu właściwe. Wyciągnięto po prostu trupa z szafy i uznano, że w sumie nic się nie stało. Tym przysłowiowym trupem była przeszłość Kurta Waldheima sekretarza generalnego ONZ w latach 1972-1982 oraz prezydenta Austrii w latach 1986-1992. Okazało się, że spreparowany życiorys tego polityka mija się dość mocno z faktami, a on sam był oficerem w jednostce oskarżonej o zbrodnie wojenne.
Kurt milczał, nie komentował, nie bronił się, nie wycofał z polityki. Chociaż był prezydentem kraju, gdy ujawniono dziwne zatajane fakty z jego wojennej przeszłości, nie zrzekł się urzędu.
Ba! – uznał, że nie ma ku temu najmniejszych podstaw, a i Austriacy nie usunęli go z niego. Nie mordował przecież nikogo osobiście. On tylko wydawał rozkazy, był oficerem, żył w trudnych czasach.

 

Wiem, że rozliczanie z przeszłością to nie łatwa sprawa. Zbyt wiele razy ofiary uznawano za katów, a katów chroniono jakby byli ofiarami. Nie rozliczenie nazistowskiej przeszłości w Austrii to nie tajemnica. Jej rozliczenie w Niemczech też nie wygląda różowo a wielu tych, którzy byli zbrodniarzami, uniknęło kary dzięki pomocy wielkich aliantów, którzy z różnych przyczyn umożliwiali im ucieczkę.

 

Trupy w szafie ma każdy kraj, nacja a bywa, że i rodziny takowe ukrywają.
Szczere rozliczenie z polską przeszłością z czasów PRL-u też mogłoby spowodować niemałe trzęsienie ziemi nad Wisłą. Nie robi się tego jednak, bo często władza i tak zwana elita, nadal jest mocno powiązana z przeszłością lub bezpośrednio się z niej wywodzi. Do tego jeszcze obowiązuje knebel poprawności politycznej, by nie mówić o pewnych sprawach lub mówić tylko w jeden jedynie słuszny sposób.
Być może nie da się zwyczajnie wszystkiego ujawnić, rozliczyć i zacząć od nowa. Można jednak nazywać rzeczy po imieniu.

 

 

Dwie Austrie

 

 

Kurt Waldheim nie został potępiony w Austrii, bo nie wszyscy tu odcinają się od nazistowskiej przeszłości. Obrazy było tak trudno oddać właścicielce, bo nie było pełnej zgody na uznanie sposobu ich przywłaszczenia za jednoznacznie zły.
Tak dziwnie potoczyła się historia, że Austria została uznana za jedną z ofiar niemieckiego nazizmu, a nie współwinną horroru II wojny światowej.
Ludzie, zwłaszcza młodsze pokolenia mają tu w związku z tym pomieszaniem i poplątaniem oceny tubylczego nazizmu mętlik w głowach.
Część naprawdę widzi kraj, jako ofiarę niemieckiej agresji, część patrzy na to trzeźwo, nie boi się mówić o niechlubnej przeszłości i czarnych kartach historii.
Jest i grupa tych, którzy oficjalnie będą mówić, jak poprawność nakazuje – nazizm był i był zły, ale jednocześnie pracują nad tym, by nadać mu ludzką twarz, ocieplić przeszłość mówiąc o dziadkach i ojcach, że oni tylko wykonywali rozkazy, to nie oni są zbrodniarzami. Ten drugi model znamy z polskiego podwórka, gdy przychodzi do oceny czasów komunizmu. Są nad Dunajem jednak i tacy, którzy głoszą mocno nacjonalistyczne hasła budowane na nazistowskiej tradycji.

 

Oczywiście każdy kraj związkowy ma swój własny koloryt, jest inny, ale i tam duże miasta, których jest w Austrii niewiele to inny świat niż małe miasteczka czy wioski. Wiedeń odstaje zaś na tle całego kraju. Znając tylko stolicę, nie zna się Austrii.
Wiedeń jest multikulturowy, otwarty, wielojęzyczny, liberalny i lewicujący. Austria poza nim jest raczej konserwatywna z silnym patriotyzmem lokalnym. Wybory prezydenckie z 2016 roku ujawniły, jak mocny jest ten podział na dwie Austrie.

Polityka to brudna panna, która lubi kłamać, nie da się jednak od niej uciec. Dopada nas w codziennym życiu. Dopadła nawet „Złotą damę” – jeden z najbardziej rozpoznawalnych obrazów na świecie. Zobaczcie ten film, zwłaszcza jeżeli interesujecie się Austrią, lubicie Wiedeń i Klimta.

 

 

 

 

Beata

 

 

 

You Might Also Like

Brak komentarzy

Zostaw odpowiedź

Translate »