Ciasteczka owsiane to jeden z moich ulubionych wypieków.
Prosty skład, nie mogą się nie udać poza jednym wyjątkiem – spalę je w piekarniku zapominając o nich.
Kolejna zaleta tej słodkości to ich bezglutenowość, bo owies sam w sobie jest bez glutenu tyle, że może być zanieczyszczony gdy przebywa w tym samym młynie co reszta glutenowego, zbożowego towarzystwa. Jeżeli unikacie glutenu tylko z powodu lżejszej diety, to bez problemu korzystajcie z mąki i płatków ogólnodostępnych. Jeżeli jednak to nie wasz czy dietetyka pomysł a wasz organizm go nie lubi, sięgajcie po owsiane produkty oznaczone przekreślonym kłosem.
Moje przygody z niemieckimi słówkami
Bezglutenowy to po niemiecku glutenfrei.
Owies a dokładnie płatki owsiane to podstawowy, by nie powiedzieć górnolotnie fundamentalny składnik tego wypieku.
Owies to w niemieckim der Hafer jednak my potrzebujemy do ciasteczek nie ziarna a płatki.
Te jak uczą mądre słowniki i nauczyciele niemieckiego to die Haferflocken.
Owies jak owies ale to flocken głupio mi się kojarzyło z naszymi słowami „flaki” i „sflaczały”. Rozumiałam więc Haferflocken jako sflaczały owies, co nie jest aż tak dalekie od prawdy, bo ziarnem już nie jest a płatek owsiany jest mało stabilny, łatwo się kruszy a pod wpływem płynu flaczeje.
Problem jednak w tym, że niemieckie die Flocke to słowo znaczące coś całkiem ładnego a mianowicie płatek, pyłek, kłaczek na przykład płatek śniegu, owsiany.
Acha! Płatki owsiane mogą się chować na sklepowych półkach także pod nazwą das Hafermark co w wolnym tłumaczeniu znaczy miąższ owsiany.
Słowo „mark” warte jest osobnego wpisu i pewnie mu kiedyś takowy poświęcę.
Dzisiaj jednak tylko na słowach z przepisu na ciasteczka owsiane i moich z nimi przygodach chcę wam opowiedzieć.
W skład przepisu wchodzi jeszcze len i z nim również miałam w niemieckim pewną przygodę.
Len to der Lein. Słowo bardzo podobne do polskiego.
W niemieckim jest jednak słowo bardzo do niego zbliżone w zapisie die Linse czyli soczewica.
Ci z was, którzy czytają bloga dłużej wiedzą, że mam pewną słabostkę, by nie nazwać jej moją piętą achillesową – przestawiam literki.
Nie mogłam długo zapamiętać słowa len – Lein, bo ilekroć je zapisywałam wychodziło mi Line. Później była zagwoztka czy to soczewica ze zjedzonym „s” czy len z przestawionym „e”. Robienie listy zakupowej w wersji ambitnej – po niemiecku, kilka razy zakończyło się zapchaniem szafki kuchennej soczewicą we wszystkich kolorach. Teraz dla bezpieczeństwa obydwa słowa staram się zapisywać przed zakupami po polsku.
Miałam też przygody ze słowem ziarno.
Der Samen to słowo znaczące w niemieckim nasienie, zaczynając od nasionek roślinnych po ludzkie nasienie. Znaczeniowo jest więc bardzo bliskie polskiemu odpowiednikowi.
W niemieckim jest jeszcze jedno znacznie dla słowa „Samen” – tak nazywa się lud zamieszkujący północ Skandynawii czyli Lapończycy.
Macie więc der/die Samen – rodzajnik zależy od płci owego mieszkańca Laponii.
Tu moje ostrzeżenie: trzeba być ostrożnym z kojarzeniem polskich słów Lapończyk, Laponia jako zbliżonych znaczeniowo do ich niemieckich odpowiedników. O ile kraj to das Lappland to słowo der Lappen (bardzo przypominające polskiego Lapończyka) nie jest jego mieszkańcem a ścierką, szmatą.
Mieszkaniec Laponii to der Lappländer a jest on Lapończykiem czyli der Samen.
Czasem bywa pod górkę ze zrozumieniem słów, ich pozornymi podobieństwami. Jest tu wiele min językowych na jakie można wpaść nieopatrznie kojarząc słowa z różnych języków tylko po ich podobnym brzmieniu.
Jeżeli chcecie poznać inne moje przygody z niemieckimi słowami czy gramatyką niemiecką, napiszcie mi to w komentarzu. Będę wiedziała czy okraszać niektóre wpisy takim dodatkiem a może, jeżeli będzie wiele osób ten temat interesował, zrobić nawet osobne wpisy co jakiś czas.
Teraz przepis na ciasteczka owsiane w wersji wegańskiej i bezglutenowej.
Potrzebne będą:
4 banany,
40 dkg drobnych płatków owsianych,
3 kopiaste łyżki lnu,
2 łyżki cukru trzcinowego,
spora garść rodzynek lub rodzynek i żurawiny pół na pół,
połowa tabliczki czekolady – u mnie 70%, lubię gorzkie smaki czekolad,
szczypta soli,
sok z dużej pomarańczy i starta skórka z jej połowy,
płatki z migdałów do dekoracji.
Przygotowanie
Banany, sok z pomarańczy, cukier i sól miksujemy na jednolitą płynną masę.
Do niej wsypujemy płatki owsiane, rodzynki, len, posiekaną na drobne kawałki czekoladę i startą skórkę z pomarańczy. Mieszamy składniki i odstawiamy na kwadrans, by suche wchłonęły wilgoć z bananowopomarańczowej masy.
Pieczenie
Na blasze wyłożonej papierem do pieczenia układamy ciastka.
Najlepiej formować nieduże kulki a później je spłaszczyć i nadać kształt burgerków.
Mnie wyszło z podanych składników 30 ciasteczek ale wszystko zależy jak duże je uformujecie. Na górę, dla dekoracji daję płatki migdałowe. By nie odpadały trzeba je docisnąć do ciasteczek.
Od wielkości owsianych burgerków zależy czas pieczenia. Są gotowe gdy będą zarumienione.
Pieczemy w 180 C około 30 minut.
Po wyjęciu z pieca ostrożnie zdejmujcie ciastka na talerz pokryty bawełnianą lub lnianą ściereczką – są jeszcze bardzo elastyczne, dość łatwo się wyginają i łamią.
Można jeść ciepłe i takie najbardziej lubię 🙂
Smacznego
Beata
2 komentarze
Ciasteczka wyglądają przepysznie, pewnie się skuszę;-) A co do historii przejęzyczeń to ja poproszę. Wydaje mi się, że łatwiej zapamiętać słówko kiedy przeczytamy o nim zabawną historyjkę. Nie wiem jak inni, ale ja – oprócz czytania Twoich tekstów (które bardzo lubię i mam jedno zastrzeżenie – za rzadko się pojawiają;-) – korzystam też z podawanych przez Ciebie słówek (tu moja druga uwaga – co ze słownikiem austriackim???!!!????). Blog jest naprawdę super i jak mam nie-dzień to wchodząc na Twoją stronę mogę poczuć chociaż namiastkę mojej ukochanej Austrii. Dzięki,
Dziękuję za miłe słowa 🙂
Częstotliwość wpisów jest różna ale 5-8 w miesiącu to nie tak mało 😉 Trochę zmian będzie na blogu od grudnia. Wraca słownik austriacki i jak wszystko się dobrze ułoży będą ukazywać się dwa wpisy tygodniowo.