Dzisiaj będzie historycznie i trochę genealogicznie o kolejnych warstwach przekładańca polsko-austriackiego, bo historia Polaków i Austriaków przeplata się z sobą wielokrotnie od prawie 900 lat
Cieszyn to dzisiaj nieduże, liczące niewiele ponad 36 tysięcy mieszkańców miasto.
Urocze, stare, z piastowskim rodowodem.
W XX wieku podzielone między Polskę i Czechy – i tak nad Olzą mamy dzisiaj dwa Cieszyny: polski i czeski.
Czeski to dawne przedmieście, które dzisiaj rozrosło się i prawie dorównuje staremu miastu leżącemu po polskiej stronie.
Piastowski Cieszyn trwał do XVII wieku.
Był od kilku stuleci wcześniej związany z austriackimi Habsburgami, czasem pośrednio a czasem bezpośrednio – księstwo było lennikiem Habsburgów. Zwykle via Czechy ale jako, że książęta cieszyńscy mieli charakterki to prowadzili własną politykę wdając się wojenki np. za panowania przedostatniego Piasta Adama Wacława, gdy popieranie Wiednia powodowało awantury między księciem cieszyńskim a węgierskimi możnowładcami.
„Polak Węgier dwa bratanki do szabli i do szklanki” – powiada przysłowie ale prawda jest taka, że czasem braliśmy się za łby, mieliśmy całkiem różne interesy.
Interesy Księstwa Cieszyńskiego szły przez kilka stuleci ramię w ramie z Wiedniem.
Problemy miała z tego powodu jednak ludność – w większości polska, częściowo niemiecka czy raczej niemieckojęzyczna i czeska, za to głównie protestancka. Habsburgowie byli katolikami.
Rzeczpospolita mimo sporej liczby protestantów wraz z początkiem XVII wieku coraz bardziej była do nich nastawiona nieprzyjaźnie. Gdy wybuchła wojna trzydziestoletnie jak to zwykle bywa normalni ludzie dostali najbardziej po głowie. Zapuszczali się tam polscy lisowczycy wycinając ludność protestancką wraz z idącymi za nimi katolickimi wojskami habsburskimi. Po nich szli wojacy reprezentujące interesy protestanckie pruskiego Hohenzollerna mordując katolików.
Doktryna „cuius regio eius religio” napsuła sporo krwi a jeszcze więcej jej przelała.
Historia Śląska Cieszyńskiego po wojnie to był upadek, ruina. Zmarł też ostatni męski potomek Piastów Fryderyk Wilhelm, było to w 1625 roku. Na 28 lat udało się jednak księstwo utrzymać w rękach piastowskich. Wilhelm miał siostrę Elżbietę Lukrecję, kobietę mądrą, upartą i nie dającą sobie w kaszę dmuchać. Wymusiła praktycznie na Habsburgach oddanie jej księstwa, jednak tylko dożywotnio.
Nie udało jej się zapewnić dziedziczenia księstwa własnym dzieciom.
Cóż , takie to były czasy gdy kobieta, by zaistnieć w świecie polityki jako władca, musiała być kimś nieprzeciętnym o żelaznej woli. To, że Elżbieta samodzielnie rządziła księstwem to na owe czasy i jej pozycję (to było tylko małe księstwo na Śląsku) i tak każe mieć dla niej respekt. Do tego władała nim w czasie wojen, głodu a przetrwała, tak ona jak i księstwo z poddanymi.
Po tej nietuzinkowej Piastównie Cieszyn dostał się w bezpośredni zarząd cesarza Ferdynanda III.
To ten cesarz, którego córką była Eleonora Maria, królowa Polski, żona Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Ta sama, która odegrała swoją role podczas oblężenia Wiednia przez Turków.
Później ponad sto lat leżało Księstwo Cieszyńskie nieco odłogiem, zapomniane, zapuszczone przez Habsburgów. Tak było do roku 1766, do dnia ślubu Marii Krystyny, córki cesarzowej Marii Teresy z synem i wnukiem polskich królów Augustów z numerkami II i III Sasów, Alberta.
Księstwo dostało się nowożeńcom w prezencie a Albert odtąd był księciem Sasko-Cieszyńskim.
Rola panów na włościach wyraźnie młodym pasowała, bo zabrali się energicznie do pracy i postawili w stosunkowo krótkim czasie księstwo na nogi. Myśleli przyszłościowo więc rozwijali edukacje. Postawili na przemysł – wybudowali między innymi hutę żelaza w Ustroniu
Księstwo rozkwitało, małżeństwo było udane, bogacili się, jedynie potomka im brakowało.
Maria zmarła w 1798 roku. W tym samym roku Albert przeniósł się do Wiednia i ze stolicy zarządzał ziemią cieszyńską. Oddawał się też swojej pasji – gromadził ryciny, rysunki i obrazy. Zbiory rosły szybko, bo pieniędzy mu nie brakowało – Księstwo Cieszyńskie rozkwitało.
Gdzieś te wszystkie dzieła Dürera, da Vinciego i reszty wielkich trzeba było ulokować i tak w 1822 roku Palais Erzherzog Albrecht zamienił się w jedną z najpiękniejszych galerii kontynentu – Albertinę.
Jest położona w sercu Wiednia, za plecami ma Hofburg i Burggarten, przed sobą Wiedeńską Operę.
Gdyby nie bogate Księstwo Cieszyńskie, przywrócone do świetności przez austriacką księżniczkę i polskiego królewicza nie byłoby tego miejsca.
Lubię to miejsce.
Lubię schody do Albertiny, są dość niezwykłą reklamą jej aktualnych wystaw.
Lubię obserwować z góry kolejki pod najbardziej znaną budką z wiedeńskim fast foodem, która rozlokowała się u jej podnóża. Serwują tam między innymi sławne Würstel. Jeżeli jesteście mięsożercami to spróbujcie koniecznie, by wiedzieć co było do niedawna tak charakterystyczną szybką przegrychą na mieście dla Wiedeńczyków.
Dzisiaj niestety kebaby zaczynają dominować w mieście.
Widzicie tego wielkiego królika na budce?
Taki sam stoi obok Opery.
To także reklama Albertiny.
Kto wie dlaczego wybrano takiego właśnie królika?
Beata
4 komentarze
To zając z obrazu Durera! 🙂
Tak 🙂
Bardzo lubię Dürera, zwłaszcza drzeworyty.
Piękne foty!
Dziękuję 🙂