O tłustym czwartku bez balu w Operze i cieniu pączka

11 lutego

Ostatni czwartek karnawału, zwany tłustym czwartkiem przez dziesięciolecia był dla Wiednia dniem, w którym odbywa się bal w Operze. Wieczorem, bawiło się na nim ponad 5000 osób ze świata polityki, biznesu i kultury.  Śmietanka czy elita, jak kto woli, nie tylko starego kontynentu. Dla mieszkańców Wiednia bal w Operze oznaczał wieczorne utrudnienia w ruchu w okolicy centrum.

 

Historia wiedeńskiego balowania i walcowania sięga czasów Kongresu, gdy od jesieni 1814 po początek lata 1815 zjechało do Wiednia polityczne, wojskowe, finansowe, biznesowe i szemrane towarzystwo z całej Europy, by ustalać nowy porządek, jaki ma po wsze czasy panować na Starym Kontynencie. Obradowano i ustalano ten nowy nienaruszalny ład nie w salach konferencyjnych a na balach.
Kongres to było bardzo ciekawe wydarzenie towarzyskie, polityczne, dynastyczne, biznesowe i rodzinne. Tak, tak, rodzinne, bo nic co tam ustalano, nie wychodziło poza plany rodzinne mocno skoligaconych z sobą wielkich rodów Europy początku XIX wieku. Mały Napoleon Junior biegał przecież po Schönbrunnie, jego mamą była Marie-Louise von Österreich, córka cesarza Franciszka II, prawnuczka Marii Teresy. Bliskie więzy krwi łączyły ją  z Marią Antoniną, zgilotynowaną królową Francuzów a z krwi Habsburżanką.

 

W Operze zaczęto balować jednak wczasach, gdy monarchia nad Dunajem była już przeszłością, a nad Europą wisiał brunatny kolor. W styczniu 1935 roku odbył się bal w Operze, ojciec czy raczej dziadek balowania, jakie znał ten budynek do ubiegłego roku.
Pobalowano ledwo  cztery razy i przerwano walcowanie, aż opadł kurz wojenny. Gdy Austria odzyskała niezależność, a Wiedeń stał się znowu miastem, które nie było podzielone na strefy okupacyjne po II wojnie światowej, na koniec karnawału 1956 roku odbył się Bal w Operze.

 

 

Marynowany Rosjanin – o historii trudnego związku Rosji i Austrii

 

 

Nic nie było w stanie przerwać tradycji balu wiedeńskiego do roku 1991 gdy wojna w zatoce dość poważnie wystraszyła organizatorów. W obawie o bezpieczeństwo gości, którym mogły zagrozić zamachy, terroryzm i polityka, bal odwołano. Od lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku sporo pieniędzy, reklamy, ściągnięcia gwiazd na bal oraz autopromocji impreza zawdzięcza Richardowi Lugnerowi. O nim można sporo poczytać zwłaszcza na plotkarskich mediach a oficjalnie to biznesmen i osobowość medialna.

 

W tym roku balu nie ma. Odwołano go we wrześniu ubiegłego roku.
Proroczo przewidując, że pięć miesięcy później będzie toczyć się kolejny akt…
No właśnie co właściwie dzieje się wkoło?
Przypomniała mi się podstawowa zasada, jaką trzeba stosować, weryfikując dane, wiadomości i informacje wszelakie – sprawdzaj i jeszcze raz sprawdzaj w różnych źródłach.

 

Ostatni czwartek karnawału, którego w tym roku nie było, to też Tłusty Czwartek. Co do pączków, to są nad Dunajem popularne w całym karnawale. Zadziwia mnie ilość nazw, jakie tu mają dla tych smażonych kulek. Nie rozgryzłam ich jeszcze do końca.
Ogólna to oczywiście Krapfen. Praktycznie jednak nie występuje ona samodzielnie. Najczęściej spotykam Pfannkuchen i Faschingskrapfen. Nie mam pojęcia, czym się różnią. Wielkość ta sama, posypane  jak na porządny wiedeński pączek przystało, bardzo obficie pudrem cukrem, a w środku spora ilość dżemu morelowego.
Tak jak krakowski pączek ma być nadziany różą, by był miana pączka godny, tak jego wiedeński odpowiednik jest wypełniony morelami. Bywają oczywiście takie z innym nadzieniem lub przekrojone i przesmarowane grubą warstwą kremu np. waniliowego. Taki pączek nazywa się Vanille-Faschingskrapfen.

 

Spotkałam jeszcze pączki z wielkim kleksem marmolady na górze, polane czekoladą oraz giganty, nieco spłaszczone z wgłębieniem, które wypełnia się masami, kremami, a nawet lodami. Te wielkie pączkowe placki nazywane są Bauernkrapfen. Tyle o austriackich pączkach, a moje dotychczasowe pączkowe debeściaki to pączki, jakie robiła moja babcia.
Nie były duże, porównując je do tych sklepowych. Miały maks 7-8 cm średnicy.  Smażone po staropolsku, na smalcu, nie na oleju.
Miały nadzienie zawijane w środek przed smażeniem, a to nadawało im specjalny, niepowtarzalny, babciny smak.

 

Dzisiejsze, cukierniane pączki, mają z boku większą lub mniejszą dziurę, przez którą napycha się je marmoladami wszelakimi. Nie, żeby to był zły sposób, ale  tamte były babcine, puchate, pachnące przez smalec inaczej niż sklepowe i często brałam aktywny udział w ich powstawaniu.

 

Moim numerem jeden, jeżeli chodzi o rozkosz dla podniebienia, jakie może dać pączek osobie dorosłej, jest ogromny, lekki, bez śladu tłuszczu na skórce, polany obficie mokrym lukrem, pełen konfitury różanej. Tak duży, że przy ugryzieniu, usmaruje ręce, usta i całą ich okolice słodkim lepiącym się lukrem.
Mniam!

 

Pączkowe marzenie niespełnione od ładnych paru lat dopada mnie w kolejny Tłusty Czwartek.
Nie znalazłam przepisu na dobre bezglutenowe wersje tych słodkich, ale jakich dobrych powodów przejedzenia.
Jeżeli znasz jakiś przepis bezglutenowy, który przynajmniej w połowie jest tak dobry jak klasyczny pączek podziel się nim ze mną!

Pączka cień  chodzi za mną od rana…

 

Beata

 

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply

Translate »