Wrzesień kojarzy się nam różnie, od spraw miłych jak kasztany, bogactwo owoców i warzyw, początek rudości w przyrodzie aż po te, niekoniecznie już wyczekiwane jak początek roku szkolnego. Wrześnie mają też swoje mniej miłe oblicze związane z rocznicami wybuchu wojny czy zamachami. Jest jeszcze jedne oblicze września, które od 15 lat gości w kalendarzu a jest to Europejski Dzień Języków. Ma on zachęcać do nauki języków, pokazywać plusy z ich znajomości.
Jest takie powiedzenie „ile znasz języków, tyle razy jesteś człowiekiem„ lub w innej wersji „tyle razy żyjesz”. Język narzuca sposób myślenia a to decyduje o działaniach jakie podejmujemy, jak rozumiemy otaczającą nas rzeczywistość. Gdy możemy ugryźć ją w kilku językach na pewno obraz jest pełniejszy i barwniejszy.
Po raz drugi blogerzy z grupy Blogów językowych i kulturowych zorganizowali wrześniową akcję Miesiąc języków i od 1 do 26 września znajdziecie wpisy związane z wrześniem w różnych krajach, językach. Szczegółowy ich plan znajdziecie TU.
Wczoraj Joanna na blogu Specyfika języka pisała o 11 września. Dzisiaj poza mną o wrześniu pisze Justyna – Blog o Francji, Francuzach i języku francuskim . Jutro zaprasza was Ola na Niemiecką sofę, zaglądnijcie też na bloga Na Litwie.
Ja zaś zabieram was do austriackich winnic, bo Austria to kraj winiarski. W samym Wiedniu winnice zajmują prawie 700 hektarów. Tak , winnice są w mieście, podchodzą pod domy.
Winnica po niemiecku to der Weinberg. Gdyby rozbić to słowo na dwa mamy der Breg czyli góra i der Wein znaczące wino. Czy można bardziej opisowo nazwać winnice: góra wina ? 😉
Słowo Wienberg oddaje dobrze sposób uprawy winorośli w Austrii – porasta zbocza gór, górek i wzgórz.
Wrzesień to miesiąc gdy winnice otwierają się na odwiedzających. Można spacerować między krzewami, napić się wina i zjeść lokalne potrawy serwowane w samej winnicy a nawet zaglądnąć do jej piwnic.
Poza tymi otwieranymi jesienią winnicami są i stałe miejsca gdzie jest serwowane lokalne winno z tej czy innej winnicy – to Heuriger.
Są to lokale z ogródkami gdzie możecie się napić młodego wina serwowanego w kubkach, takiego dojrzałego już z kieliszka lub czegoś co trzeba koniecznie skosztować będąc na przełomie lata i jesieni w Austrii – to Sturm.
Słowo Heurige ma w Austrii dwa znaczenie. Pierwsze to właśnie lokal gdzie podaje się wino z lokalnych winnic. Kiedyś serwowano tam tylko wina, dzisiaj możecie dostać deskę z wędlinami, serami a w wielu normalny obiad.
Drugie znaczenie to właśnie młode tegoroczne wino. Pojawia się na stołach w połowie listopada. Jednak jest młodszy trunek z winogron, który serwuje się od pierwszych zbiorów a jest to właśnie Sturm.
Samo słowo der Sturm znaczy wichura, sztorm ale i szturm (od szturmować). Gdy popatrzycie na to co się dziej w szklance ze Sturmem zrozumiecie dlaczego ten napitek ma taką właśnie nazwę. To dopiero etap burzliwej fermentacji. Tak mocnej, że butelki nie są zakręcane a jedynie nakrywane nakładkami z folii. Dosyć szybko też uderza do głowy, trzeba zachować rozsądek popijając go a jest dobry i wciągający – uprzedzam.
Jest jak wino tak w wersji białej jak i czerwonej. Można się go napić tylko do listopada gdy zgodnie z tradycją i procesem fermentacji Sturm zmienia się w młode wino czyli Heurige.
830 km – tyle liczy sobie Szlak wina Dolnej Austrii.
Jest co zwiedzać, smakować 🙂
W ubiegłym roku w ramach akcji miesiąc języków pisałam o stereotypach Austriaka i Niemca a tym wpisie Jak Austriak z Niemcem
Beata
6 komentarzy
:)) Sturm ma to do siebie, że w żołądku zaczyna „dojrzewać” i o ile ozna go wypić sporo, bo smakuje jak orężada, to potem po tej żołądkowej fermentacji ostro daje w głowę, mieliśmy przygodę ze Sturmem, a jakże na Grinzigu, w knajpie położonej wysoko na górce, Polka ją prowadziła o ile pamiętam, to po degustacji, zejście z tej góry było nie lada wyczynem 🙂
Kiedyś miałam okazję i spróbować – bardzo mi się podoba to, że nie trzeba wyjeżdżać z miasta, żeby trafić do takiej winiarni.
Cudownie smakuje Sturm na Kahlenbergu gdy widzi się winorośl, z której powstał i w dodatku ten widok na Wiedeń! Bajka.
Zauważyłaś, że pity w winnicy, na powietrzu smakuje jeszcze lepiej? 😀
Ja ma słabość do winnic z okolic Gumpoldskirchen, no i do samego miasteczka.
O matko i córko, bite cztery lata w Austrii siedzę i jeszcze nie trafiłam do żadnej winnicy! Chyba będzie trzeba to kiedyś nadrobić 😉 Może jak już „wyrosnę” z dzieci? Ja nie mam czasu niemieckiego się uczyć (wstyd okropny, że nadal nie umiem się dogadać), a co dopiero za winogronkami się rozglądać?! U mnie, w dni wolne, na topie place zabaw te małe i te duże. Muszę wreszcie pomyśleć o sobie, bo normalnie zdziecinniałam ;)))
W przyszłym roku degustacja! Dzięki za pomysł!
Dlaczego nie wybierzesz się z dziećmi do winnic? Są za rogiem, jeszcze w mieście, na obrzeżach. Same miejsca są piękne, spacer między krzewami 🙂