Tahini bywa też nazywane pastą sezamową, chałwową, masłem sezamowym, chociaż patrząc na jego konsystencje, bardziej to sos, niż pasta a już na pewno nie masło.
To niezbędnik dla lubiących hummus i tym podobne pasty.
Przydaje się też w kuchni azjatyckiej i jako dodatek do słodkich potraw.
Tyle, że tahini ma wiele oblicz, czy raczej kolorów.
Na Bliskim Wschodzie robi się tahini z łuskanego sezamu. W Azji z niełuskanego. Już ta różnica powoduje, że jest bardziej gorzki w wersji azjatyckiej.
Na smak i kolor ma też wpływ prażenie sezamu.
Przepis jest banalnie prosty, dlatego nie widzę potrzeby kupowania go.
Sezam podprażam delikatnie na patelni, co powoduje, że ma bardziej wyrazisty smak, ale jednocześnie trzeba pamiętać, że im mocniej podprażony tym bardziej dominuje gorzka nuta.
Podprażony sezam studzę i dopiero wystudzony daje do blendera.
Teraz już tylko miksowanie aż uzyskam możliwie kremową konsystencję. Sam sezam jest jednak za suchy by taką dał, trzeba dodać oleju.
Każdy ma tu swoje smaki i preferencje.
Ja na kubek (250 ml) uprażonego sezamu, daje 3 łyżki oliwy lub oleju sezamowego.
To wersja podstawowa dla mnie.
Taka, którą dodaję do humusu, past, pewnej wersji sosu pomidorowego itd.
Gdy chcę mieć tahini do słodkości prażę je delikatniej.
Wystarczy dodać do niego pasty daktylowej, miodu czy syropu z agawy, by powstał słodki sos do ciast, naleśników, racuchów lub – tak go lubię pałaszować najbardziej – do polania pieczywa.
Trzeba przyznać tahini, że ma charakterek i daje to coś potrawą, gdy go do nich kapniemy.
Teoretycznie można przechowywać go kilka miesięcy, ale ja robię mniejsze dawki, właśnie z kubka sezamu. Starcza mi to na 4-8 tygodni. Zależy co gotuję.
Słodka wersja znika bardzo szybko 😉
Domowe tahini, masło klarowane czy masło orzechowe, naprawdę warto robić samemu. Taniej, zdrowiej, smaczniej
Brak komentarzy