Wiedeńska Kolumna Morowa – barokowe podziękowanie

21 marca

Być w Wiedniu i nie przespacerować się po Graben to podróżniczy grzech niewybaczalny. Ten deptak jest ważnym punktem miasta z kilku powodów. Graben to odpowiednik krakowskiego Rynku – macie wrażenie, że wszyscy  tu się szwendają w wolne dni spacerując, oglądając wystawy lub  pijąc kawy w okolicznych kawiarniach czy jedzą coś w restauracjach. Bogate sklepy na tej ulicy – deptaku mogą przyciągać wzrok, ale ceny ostudzają dość skutecznie zachwyt i ciekawość bliższego poznania towarów w nich eksponowanych.

Najbardziej charakterystycznym elementem Graben nie są jednak te ekskluzywne świątynie konsumpcji, ale  Kolumna Morowa – ogromny pomnik przypominający kształtem kipiącą i unoszącą się w kłębach parę – to moje skojarzenie.

 

 

 

Brudna biel i złoto tej wysokiej na 21 metrów bryły to dobry punkt orientacyjny, ale i pamiątka jednego z rozdziałów niezwykłej historii miasta.

 

 

W 1679 roku Wiedeń musiał zmierzyć się z dżumą nazywaną też czarną śmiercią.

 

Jest to choroba, która przybiera charakter pandemii,  rozumianej  tak jak to było przed redefinicją tego pojęcia, gdy podczas jej trwania trup słał się gęsto. Bardzo ciężko zablokować jej rozprzestrzenianie się po świecie. Siała strach i dziesiątkowała ludzką populację kilkukrotnie.

W połowie VI wieku dżuma szalała od Chin przez całą Azję po Europę i Afrykę. Ta plaga jest nazywana Dżumą Justyniana od imienia cesarza, który panował wtedy w Bizancjum.  Zaraza miała się tak dobrze nad Morzem Śródziemnym, że regularnie, co pokolenie dziesiątkowała  ludność tego terenu aż do połowy VIII wieku. Powiedzieć dziesiątkowała, to umniejszać jej znaczenie. Szacuje się, że zabierała od 40 do 60% istnień przy każdym pojawieniu się.

Po połowie VIII wieku zniknęła i świat odetchnął aż na siedem stuleci, gdy uderzyła ponownie, jako średniowieczna czarna śmierć, w połowie XIV wieku. Tym razem była jeszcze okrutniejsza dla Europy.  Chociaż poza nią zabijała „tylko” 40% ludzi, to już takie Niemcy, Anglia, straciły od 60 do 80% populacji. Bywało, że wymierały całe rodziny, wioski na naszym kontynencie. O dziwo, większość Polski uniknęła zarazy. Była to jedna z nielicznych enklaw gdzie ludzie ocaleli.

Jak możecie się domyślać, każde nawet pojedyncze przypadki dżumy budziły ogromny lęk. W następnych wiekach ogniska dżumy miały jednak charakter lokalny. Z taką właśnie formą pojawienia się zarazy zmierzył się Wiedeń w 1679 roku. Pierwsze uderzenie nie spowodowało jeszcze paniki, ale gdy po tygodniach choroba nie ustępowała zapanowała rozpacz. Tylko latem tego roku, w dwa miesiące zmarło w mieście ponad 21 000 ludzi.

 

 

Szukano wszelkiej pomocy i źródła ratunku.

 

 

Cesarz wystawił drewnianą kolumnę z dziewięcioma aniołami, na cześć boskiej Trójcy, która miała być rodzajem dziękczynienia, ale i miejscem wznoszenia modłów z prośbą o ratunek.

W ciągu kolejnych miesięcy choroba odeszła zabierając ze sobą ponad 80 000 ludzi. Wyobraźcie sobie miasto, które ledwo co przetrwało zarazę, jeszcze nie zabliźniło ran i nie uciszyło żałoby, a już musi przygotowywać się do obrony przed kolejnym wrogiem. W marcu 1683 roku ogromna armia turecka ruszyła w kierunku stolicy Austrii.

 

 

 

 

Zastanawiam się nad siłą  psychiki jaką muszą mieć ludzie żyjący  w niektórych czasach i miejscach. Tamci byli twardzi, ale przecież to czas baroku. Chyba lepiej mogę zrozumieć wybuch tego stylu pełnego przepychu, złota, tłustych aniołków i miękkich form w sztuce, architekturze, gdy przyglądnę się czasowi, w jakim to powstawało.
Wojny, zarazy, znowu wojny.
Śmierć panoszyła się wszędzie, a mimo tego  tak mocno widoczna chęć do celebrowania życia.

Kolumna Morowa  – die Pestsäule, pełna bieli marmuru i złota jaką możemy podziwiać dzisiaj, to  powstała po zwycięstwie nad Osmanami nowa wersja  tego wiedeńskiego pomnika dziękczynnego. Wiedeń dziękuje nią Bogu za ocalenie z zarazy i obronienie przed wrogiem, który wydawał się być nie do odparcia.
Napis na niej głosi  „Glaube besiegt die Pest”  -„Wiara pokonuje zarazę”.

 

 

 

 

Z zarazą z roku 1679 jest związana bardzo ciekawa opowieść o pewnym grajku pijaku – Der liebe Augustin. Przedstawiłam tego gościa na blogu tu  Wiedeńczycy. Augustin i Abraham – pijak i kaznodzieja, bo to bardzo ważny Wiedeńczyk 😉

 

Beata

 

 

 

You Might Also Like

2 komentarze

  • Odpowiedz Justyna z dajslowo.pl 21 marca z 16:59

    Widziałam juz tę kolumnę. Jednak nie zdawałam sobie sprawy z tego, że łączy się z nią taka smutna historia. Do tej pory raczej kojarzyła mi się z punktem spotkań ludzi, którzy mieszkają w Wiedniu.

    • Odpowiedz Beata 22 marca z 09:09

      Kolumna robi raczej pozytywne wrażenie tą zgrają aniołków a jednak to swego rodzaju przypomnienie „memento mori” nie dające się nie zauważyć na najbardziej ekskluzywnym deptaku miasta.

    Zostaw odpowiedź

    Translate »