Pluszowy miś, to niezbędnik każdego malucha.
Mówi się, że rozmiar nie ma znaczenia, ale to ściema. On zawsze ma znaczenie, tyle, że w niektórych rzeczach ważny jest rozmiar XXL, a w innych XS.
Gdy mowa o misiach, to nie ma zbyt dużej liczby „X” przed „L”!
Miś ma być ogromny!
Prawda, że dla szkraba, nawet taki półmetrowy jest gigantem, ale dla pięciolatka już nie koniecznie. Marzyliście o wielkim misiu, takim by można go wykorzystać jako materac do spania?
Hej, nie mowie o skórze z wypatroszonego niedźwiedzia, zalegającej pod kominkiem, ale miękkim , wypchanym szmatkami i różnymi kłakami pluszaku.
Gdy chodziłam do przedszkola, córka sąsiadów dostała takiego gigantomisia.
Miał 150 cm !
Był rudy i miał czerwoną bandanę zawiązaną pod szyją. Cudo !
Ja miałam misia malca. Nie wiem ile miał swojego misiowego wzrostu, ale mniej niż 50 cm. Był oskubany na skutek moich fryzjerskich eksperymentów, z naderwanym uchem i łapką, mocno przetarty brzuszek, bo miał zastosowania poduszkowe. Był ze mną odkąd pamiętam, a gdy poszłam do szkoły nagle zniknął.
Moja mama wpadła na genialny pomysł, że skoro jestem już duża – jak siedmiolatek, jeden z niższych w klasie może być duży!- to miś po renowacji trafi w ręce innego malucha.
Pamiętam złość, gniew i smutek. Ile ja się napłakałam w kącie, by nikt nie widział, bo przecież jestem już duża!
Ile naprosiłam, by miś wrócił…
Nic nie wskórałam.
Strata tego pluszaka, była jednym z najbardziej traumatycznych doświadczeń z mojego dzieciństwa. Miałam swoją teorię, na temat nagłego zniknięcia misia.
Myślałam, byłam tego pewna (!), że on umarł jak dziadek i Krzyś, a rodzice mnie tym razem okłamują, bo nie chcą mnie zabrać na pogrzeb, bym tam nie ryczała znowu jak bóbr.
Wierna pierwszemu misiowi, nie miałam już niedźwiedziowego pluszaka. Były sarenki, bobry, świstaki i inne stwory, ale misia nie było. Chodząc po Wiedniu trafiłam na pewien sklep z …pluszowymi misiami.
Ech… Chcę misia 😉
W Krakowie, na Siennej, był taki misiowy sklep. Ciekawe, czy jest tam nadal?
Tyle, że misie krakowskie, były jakieś takie na jedno kopyto. Te wiedeńskie są bardziej urozmaicone.
Czy to normalne, że kobieta z czterema dyszkami na karku chce Misia Paddingtona ?
Właściwie, to co to jest, ta normalność?
Normy, priorytety, każdy sobie musi sam ustawić, by być człowiekiem, a nie lemingiem.
To wiedeńskie misie.
3 komentarze
W Krakowie nadal jest sklep z Misiami. Widziałem go jeszcze w lutym tego roku.
Misie towarzyszą mnie i Żonie w podróżach. Podróżników jest czterech – Miś „Paryski” kupiony w Paryżu (honorowy Mistrz Krzyżacki w Malborku), mały Kubuś Puchatek i dwa „dzikie misie” brunatne. Cała czwórka była w Wiedniu , Krakowie, Gdańsku, Budapeszcie, Zamościu, Pradze. W Wiedniu dla Mamy kupiliśmy misia o ksywie „Hajluś”. W Krakowie – misie „ludowe”…
Misie rządzą !
P.S. „Och Vienna !”
…Na TVP Historia oglądałem właśnie 3 odcinki filmu o Wiedniu i Habsburgach (BBC). Praktycznie na każdej pokazanej tam ulicy – byłem !
W Krakowie ten wielki miś nadal siedzi przy wejściu? 🙂
Tak. Misiek tam siedzi. Spory jest.