Alfabet k jak kiedy?

4 września

Kiedy? – to pytanie zawsze jest ze mną.
Kiedy zacząć coś a kiedy zakończyć, odpuścić, bo kosztuje mnie to zbyt dużo?
Kiedy mogę a kiedy muszę?
Kiedy już umiem a kiedy daleko mi do celu?

 

 

Kiedy coś zacząć?

 

Na to pytanie znalazłam rok temu odpowiedź: teraz!
Nie ma lepszego momentu niż chwila obecna. Całkiem serio to piszę.
Przeszłość jest za mną i nie wróci, mogę z niej tylko wyciągnąć wnioski, zachować wspomnienia. Przyszłość przede mną, ale nie mam pojęcia ile dane mi jest mieć czasu i jak dużo będzie dni, które nazwę „jutro”.

 


Tak naprawdę owo „teraz” to jedyny czas, jakim dysponuję.

 

Oczywiście można planować, nawet trzeba tak zaczynać sporo spraw, ale metoda małych kroków, gdzie pierwszy stawiam teraz sprawdza się zdecydowanie najlepiej. Mówię to z własnego doświadczenia.
Kiedy zacząć się uczyć nowego języka – teraz!
Gromadzenie stosów podręczników, zapisywanie się na drogie kursy, które zaczynają się za miesiąc albo w przyszłym semestrze, może być dobre, ale co stoi na przeszkodzie, by ruszyć z nauką teraz?
Od czego internet, świetne blogi językowe i lekcje na YouTube.

 

Kiedy zacząć ćwiczyć?

 

Teraz, spacer to też ruch! Wsiadanie jeden przystanek dalej czy wysiadanie jeden przystanek wcześniej, to mały kroczek do ruszenia dupska z miejsca i poprawienia kondycji.
Oczywiście bywają trudniejsze pytania jak to, kiedy zmienić pracę i w tym wypadku owo „teraz” nie zawsze jest najlepszym rozwiązaniem. Jednak rozglądnięcie się za nową pracą, puszczenie wśród znajomych wici, że szukam nowego zajęcia, to już ruszenie ze sprawą z miejsca.

Druga część tego pytania była zawsze dla mnie trudniejsza do ugryzienia.

 

 

Kiedy zakończyć, odpuścić?

 

 

Zwykle daję drugą, trzecią i kolejne szanse tak ludziom jak przedmiotom a przez to, że tak to ujmę, zagracam sobie życie. Zmiana podejścia i tu przyszła około rok temu. Robię nadal porządki w szafach, półkach i zajęciach. Wywalam te, które już nie cieszą, nie przynoszą oczekiwanych rezultatów lub zwyczajnie nie sprawdzają się u mnie.
Przyznaję się! Mam kilka gratów, które reanimuję nadal i pewnie tak już zostanie, ale to takie moje sentymentalne gadżety, które tylko dosmaczają życie.

 

 

Kiedy mogę a kiedy muszę?

 

 

To pytanie zaprzątało mi głowę do momentu, gdy odkryłam, że nic nie muszę!
Wszystko mogę, ale nic, kompletnie nic nie muszę!
Jest tu jednak pewien haczyk.
Ta wolność kosztuje, bo wybór, każdy wybór, pociąga za sobą konsekwencje. Bardzo mocno ujawnia tu swoje oblicze stara prawda, że nie ma nic za darmo i wszystko ma swoją cenę. Przy wyborach i decyzjach, jak zareagować na owo „musisz!”, pozostaje mi tylko zdecydować ile chcę zapłacić, idąc za owym musem lub pokazując mu gest Kozakiewicza.

 

Kiedy już umiem, kiedy jeszcze daleko mi do celu?

 

 

Zwykle na te pytania odpowiadam sama sobie, że jeszcze to nie to, do zadowalającego mnie celu na razie nie dotarłam.
Ten mój perfekcjonizm nie dotyka jednak wszystkich spraw. Zdradzę wam sekret: nie prasuję pościeli. Przecież wyprana jest czysta! Wystarczy jeszcze mokrą, wyjętą prosto z pralki wytrząść i jest prawie prosta. No a i tak za chwile po owinięciu się nią czy wytarmoszeniu poduchy, by dobrze leżała pod głową, będzie jej daleko do wyprasowanego hotelowego ideału.

 

 

„Kiedy?” – które teraz mocno zaprząta mi głowę, dotyczy mojego pisania o Wiedniu i Austrii.

 

 

W połowie kwietnia dodałam na blogu prezent dla czytelników, przewodnik „Wiedeń w jeden dzień” w formie PDF. Był tu do pobrania za darmo. Założyłam, że daję mu limit 1000 pobrań, gdy go przekroczy ściągam ze strony. Uznałam, że upłynie wiele miesięcy nim dojdę do tej magicznej, okrąglutkiej liczby, a w tym czasie wszyscy stali czytelnicy, którym go dedykowałam, a którym może się przydać skorzystają z prezentu i pobiorą go dla siebie.
W zamian za pobranie prosiłam jedynie o jakiś sygnał dla mnie czy to komentarz, wiadomość na priv, polubienie, czy udostępnienie na fejsie. Spore zdziwienie pojawiło się u mnie, gdy już w połowie lipca, po zaledwie trzech miesiącach, ilość pobrań przekroczyła 1000!
Dostałam kilkanaście bardzo miłych listów, tyleż samo wiadomości priv na FB.

 


Nawet nie wiecie jak cieszy to, że praca i serce włożone w ten przewodnik dały innym radość, urozmaiciły zwiedzanie Wiednia!
To taki zastrzyk dobrej energii, jaki otrzymałam od Was.

 

Ze zdziwieniem odkryłam też, że ledwie 65 osób polubiło wpis, kilka udostępniło stronę.
Stosunek pobrań do reakcji, o jakie prosiłam pobierających, był mniej więcej jak 1 do 10. Brzmi całkiem dobrze, ale gdy przedstawić to dokładniej 1000 z okładem do prawie 100 – traci na uroku.
Zastanawiałam się, dlaczego często czytelnicy nie tylko mnie, ale i innym stronom, z których korzystają, jak np. blogom językowym, tak oszczędnie okazują, że lubią to, co robimy, że jest to im przydatne. Internet ma swoje prawa i tu to komentarz, mail, udostępnienie czy polubienie, są takim internetowym powiedzeniem dziękuje, fajne jest to, co robisz, przydało się, chcę więcej.

 

Doświadczenie z przewodnikiem pokazało, że bardzo zależy mi na relacji z Wami, Czytelnikami.
W końcu piszę tu w jakimś celu, a jest nim przybliżenie wam Wiednia, Austrii, odkrycie miejsc i historii, o których popularne przewodniki milczą.
Zastanawiałam się jak nawiązać bliższą relację ze stałymi Czytelnikami. Owocem tych przemyśleń był „List z Wiednia”. To takie bardzie prywatne moje pisanie do Was, w którym znajdziecie też sporo informacji, jakie nie ukażą się na blogu. Prywatnie mówi się trochę inaczej i na więcej tematów 😉

 

Pierwszy list już poleciał do moich Czytelników. Zauważyłam przy nim kłopot z dostarczaniem na adresy tlenowe i wp. Pracuję nad jego rozwiązaniem.

 

Druga myśl, jaką przyniosła przygoda z przewodnikiem „Wiedeń w jeden dzień” to by oddać w Wasze ręce, pełnowymiarowy, papierowy przewodnik. Prace nad nim są już bardzo zaawansowane. Życzcie mi powodzenia w pisaniu i dużo dobrych pomysłów, co w nim zawrzeć.
Podpowiedzi, co Was interesuje są mile widziane.

 

Kolejny wniosek z przygody z PDF-em jest taki, że jeszcze hojniej rozdaję polubienia i postanowiłam się przyłożyć do częstszego komentowania na stronach, które czytam. Poznałam dobitnie na własnej skórze jak to ważny sygnał dla ich autorów.

 

Jeszcze jedno postanowienie. Alfabet będzie pojawiać się systematyczniej, co miesiąc jedna literka – taki jest plan.
Czasem będzie to bardziej osobisty tekst jak ten, czasem mocno przetykany Wiedniem, Austrią i językiem niemieckim, jak ten z litera f jak Führer. Będą w alfabecie także teksty dotyczące życia na emigracji jak te z literkami a jak asymilacja czy e jak emocje emigranta.

 

Na dzisiaj to tyle. Wreszcie przestało w Wiedniu padać po 3 i pół dniach deszczu i burz, biorę się więc za porządki w ogródku, który jest nieco zdemolowany wiatrem i ulewami.

 

Do napisania.

 

Beata

 

W moim alfabecie były już litery:

a jak asymilacja

b jak Beate

c jak ciało

d jak determinacja

e jak emocje emigranta

f jak Führer

g jak granica

h jak historia

i jak inaczej

j jak język

You Might Also Like

6 komentarzy

  • Odpowiedz Malgorzata_S 4 września z 14:48

    a ja dzięki blogowi i Twoim zapiskom odkrywam Wiedeń na nowo, wierzcie lub nie , ale teraz ma zupełnie inny smak jak kilkadziesiąt- jezu jak staro zabrzmiało, ale serio prawie 40 lat temu..

    będę w Wiedniu w ten weekend – niech nie pada !

    • Odpowiedz Beata 7 września z 12:01

      Prognozy pogody są dobre. Smakuj Wiedeń na nowo. 🙂
      Udanego weekendu w Wiedniu!

  • Odpowiedz Gosia 6 września z 16:38

    Po takim wpisie postanowiłam skomentować 🙂 Robię to rzadko, wolę czytać niż pisać, a teraz przy małym dziecku w ogóle z tym trudniej. Trafiłam na tego bloga parę lat temu z okazji 25 dnia miesiąca, blog bardzo interesujący, zawsze chciałam odwiedzić Wiedeń, ale jeszcze mi się nie udało.
    Zapisałam się też na newsletter, dostałam bez problemu mimo skrzynki na wp.
    Pozdrawiam ciepło z Polski,
    Gosia

    • Odpowiedz Beata 7 września z 12:04

      Mam nadzieję, tak mocno Cię zaciekawić Wiedniem, że odwiedzisz go.
      Dziękuję za komentarz 🙂

  • Odpowiedz Diana 9 września z 08:55

    Droga Beatko, będąc w Wiedniu z grupami turystycznymi, zawsze zachęcam turystów do wypicia filiżanki kawy ale nie takiej zwyczajnej jaka można wypić wszędzie tylko takiej wyjątkowej jaką można wypić w Wiedniu z wiedeńskim ciastkiem oczywiście. Czytałam o kilkunastu rodzajach kaw, jakie serwuje się w Wiedniu, o wyrobach cukierniczych i przekazuję te informacje moim turystom. Chętnie przeczytałabym coś więcej na ten temat jak również na temat wiedeńskich kawiarni nie tylko tych najbardziej znanych.
    Twoja wierna czytelniczka Diana.

    • Odpowiedz Beata 9 września z 10:32

      Kaw serwuje się w Wiedniu ilość ogromną i na pewno jest ich więcej niż kilkanaście rodzajów 🙂 O tych najpopularniejszych i najbardziej wiedeńskich pisałam w tym artykule „Kawa w Wiedniu. O Wiener Kaffeekultur piszę co nieco w różnych tekstach na blogu. Dobrym pomysłem jest jednak zebranie tematu w jeden. Zrobię to niedługo 🙂

    Zostaw odpowiedź

    Translate »