Minimalizm po polsku – moje trzy grosze.

26 stycznia

Temat minimalizmu pojawiał się już na blogu, podobnie zresztą jak slow life.
Obydwa pojęcia są dla mnie ważne. W sumie, dla mnie, sklejają się w jedno, pewien sposób na życie, to moja prywatna interpretacja tych pojęć : w moim tempie, prosto.
Wiem, że stoją za nimi pewne  filozofie, definicje. O ile slow life, jako „zwolnienie tempa”, jest bardziej przyjazne dla ucha, to  „minimalizm ” może już zgrzytać, boleć.
Zwłaszcza gdy komuś obiła się o uszy doktryna (ja sobie to tak nazywam), ograniczenia stanu posiadania do 100 rzeczy.
Jakiś chory pomysł?
Jak dla mnie, wszystko sprowadza się do tego, czego każdy z nas oczekuje od życia. Tak, oczekuje od życia, a nie potrzebuje do niego.
Do życia nie potrzeba wiele.
Nie mówię tu o ascezie, ale o normalnym życiu.
Ile potrzeba pokoi w domu, samochodów w garażu, kiecek w szafie i szminek w torebce, by normalnie funkcjonować?
Jak komuś starcza 100 przedmiotów i czuje się z tym dobrze, niech ma te swoją setkę.
Prawie każdy przechodzi taki etap minimalisty, posiadającego tylko kilka rzeczy i jedną torbę.
Czasy studenckie,  mają zwykle rys takiego ilościowego minimalizmu. Byle móc  spakować rzeczy w plecak, torbę i jest dobrze.
Dziwne ale większość moich znajomych, nawet takich, których pochłonął wyścig szczurów i obrośli gratami, domami, wspomina tamte „biedne” studenckie czasy jako dobre, szczęśliwe, wolne.
Później takie życie jest coraz trudniejsze, bo obrasta człowiek gratami. Takimi potrzebnymi, niezbędnymi, mogącymi się kiedyś przydać.
No właśnie, to zachowywanie rzeczy, bo może kiedyś się przydadzą, coś się z nich jeszcze wyczaruje, da im nowe życie, bo szkoda itp. to cecha polskiego podejścia do przedmiotów.

Anna Mularczyk-Meyer w swoim „Minimalizmie po polsku” tak ładnie to opisała. Odczarowała podejście do minimalizmu. Zamiast dogmatycznego  ( sto rzeczy !) zmieniła go w zdroworozsądkowy. Pełny tytuł książki brzmi „Minimalizm po polsku, czyli jak uczynić życie prostszym” i o to w sumie chodzi.

By rzeczy nie zdominowały życia, a ich zdobywanie czasu jakim dysponujemy – jakoś trzeba na te graty zarobić przecież.
By w życiu nie zapomnieć o tym co najistotniejsze, o samym życiu, o ludziach ważnych dla nas.
Ania opisuje swoją drogę do…hm… odzyskania kontroli nad życiem, czasem. Nie tylko na swoim przykładzie autorka pokazuje tę drogę. Możemy w książce przyjrzeć się  pewnej rodzinie i zakonnikowi dla których oswojenie i odgracenie życia stało się sposobem na nie.
Nie ukrywam, że jej podejście do tematu jest bliskie mojemu.
Autorka książki to Krakuska, tłumaczka, przewodnik, prowadzi bloga o tytule Prosty blog, którego również polecam. To ciekawa lektura, pisana bardzo lekkim piórem Ani, dająca do myślenia.

 

minimalizm

 

You Might Also Like

17 komentarzy

  • Odpowiedz Robert 26 stycznia z 10:00

    Jak mówił Danny Kaye.
    „I znowu człowiek wydaje pieniądze, których nie ma, na rzeczy, których nie potrzebuje, by imponować ludziom, których nie lubi. ”
    Obecny świat ocenia ludzi przez pryzmat tego co masz, a nie kim jesteś.
    Sam ostatnio zaczynam odkrywać ile śmieci zalega po kątach. Rzeczy, które kiedyś mogą się przydać i o których się nie pamięta. Oczyszczenie tego pewnie trochę jeszcze potrwa, ale wszystko mały krokami.

    • Odpowiedz Beata 26 stycznia z 10:21

      Zmiany przychodzą powoli. Te które się wprowadza na drodze ewolucji, krok po kroczku, są trwałe. Wielkie rewolucje kończą się najczęściej bólem głowy i powrotem starego lub bałaganem 😉

  • Odpowiedz CiekawAOSTA 26 stycznia z 11:01

    Ja niedawno wprowadziłam u siebie w domu prostą zasadę, wyrzucam codziennie jedną rzecz, której nie używam od dawna, a która wiem, że poza zaleganiem na półce, szafce, w schowku nigdy mi się już nie przyda. Cięzko tak na raz zabrać się za porządki i wyrzucić masę rzeczy, a tak małymi kroczkami odgruzowuję mieszkanie. Poza tym zapisałam się do grupy na fb gdzie można oddać innym lub zamienić rózne rzeczy. Mi się nie przyda i leży, a może ktoś inny skorzysta. To chyba zaczyna podchodzić pod minimalizm 🙂

    • Odpowiedz Beata 26 stycznia z 12:55

      Wyraźnie idzie u Ciebie w stronę zdrowego minimalizmu 🙂 Ważne by graty człowieka nie zdominowały, by dbanie o nie, wymienianie, zdobywanie nie stało się celem życia. Fajny pomysł taka grupa. Podziel się namiarem na nią na maila, proszę 🙂

      • Odpowiedz CiekawAOSTA 28 stycznia z 18:02

        Grupa jest na fb, ale obejmuje tylko miasto, w którym mieszkam. Jestem pewna, że podobne inicjatywy są w całej Europie. Sporo ludzi chce się odgruzowac 🙂

        • Odpowiedz Beata 30 stycznia z 11:18

          Dzięki za info. Poszukam czegoś podobnego u mnie 🙂

  • Odpowiedz joanna self 26 stycznia z 12:45

    podpisuje sie pod tym co napisalas. ja jeszcze o jednym mysle czesto- owszem, ludzie nazywaja siebie minimalistami , maja malo rzeczy. co z tego jesi te rzeczy to rzeczy drogie. na ktore zeby zarobic, potrzeba godzin ciezkiej pracy. co z tego jesli mamy jedna torbe, ale torba ta kosztuje pol naszej miesiecznej pensji? czy to wciaz minimalizm?
    ja mam 4 torby ale kazda jedna pochodzi z second handu. czy to minimalizm? dla mnie tak.
    bo czesto spotykam sie z blogami np- minimalistycznymi. o zyciu, kosmetykach, ciuchach… co z tego jesli te wszystkie rzeczy maja minimalistyczna forme ale kosztowaly wlasciciela grube pieniadze?…
    ostatnio probuje rozgryzc te oto zagadke?…

    • Odpowiedz Beata 26 stycznia z 13:09

      Tanio, często znaczy drogo – w tym powiedzeniu jest sporo racji.
      Tanie są rzeczy z Chin ale mają kiepską jakość, materiał i mają często moralnie śmierdzące sposoby powstania.
      Proste życie (minimalizm) nie znaczy tanie, siermiężnie i asceza lub szmateks.
      OK, dla ciebie wydanie na torbę powiedzmy 1000 zł to gruba przesada.
      Dla kogoś inwestycja, bo ma jedną dobrą torbę i starczy mu na dekadę.
      Dla niego twoje tanie torby z drugiej ręki w liczbie cztery, to nierozsądne wydawanie kasy – są już przecież zużyte częściowo i po kiego komuś aż 4 torby.
      Każdy na to niech patrzy po swojemu. Sam ocenia swoje potrzeby – ilość, jakość zakupionych rzeczy; stan portfela.
      Nie chodzi tu o patrzenie komuś do portfela na co wydaje swoje pieniądze. Chodzi o to by nie otaczać się nadmiarem gratów, by nie poświęcać na ich zdobycie większości życia (a to ile ktoś zarabia w te przysłowiowe 8 godzin, to już jego sprawa; jeden więcej inny mniej.)

      • Odpowiedz joanna self 26 stycznia z 13:41

        to w takim razie moja filozofia zyciowa, to nie jest minimalizm. 😉

        • Odpowiedz Beata 26 stycznia z 14:11

          Jest 🙂
          To Twój minimalizm, przycięty do twoich potrzeb, patrzenia na życie dzisiaj.
          Nie chodzi o to by ślepo naśladować filozofię życia innych, ani o to by kogoś zmuszać do przyjęcia naszej. Chodzi o znalezienie swojej własnej ścieżki. Tak ja to widzę.

      • Odpowiedz Robert 26 stycznia z 14:11

        „Tanie są rzeczy z Chin ale mają kiepską jakość, materiał i mają często moralnie śmierdzące sposoby powstania.”
        Niestety z drogimi rzeczami jest podobnie.
        Patrz firma Apple. Sprzedaje towar o kiepskich parametrach, kasuje jak za złoto, a firmy w których się montuje iPhony mają zamontowane siatki wokół budynków, aby pracownicy nie popełniali samobójstw.

        Z drugiej strony. Jestem zbyt biedny, aby oszczędzać. Bardzo często bardziej opłaca się kupić rzecz droższą, wykonaną z lepszego materiału, najlepiej jak najbliżej producenta.
        Tanie rzeczy prędzej czy później i tak się zepsują.

        • Odpowiedz Beata 26 stycznia z 14:20

          W tej ocenie, co jest dla kogoś tanie, co drogie a co luksusowe, każdy sam musi znać swoje potrzeby i możliwość.
          Mnie życie nauczyło, że to powiedzenie często gęsto się sprawdza ale nie zawsze. Na przykład kosmetyki dobre jakościowo, nie testowane na zwierzakach itp wcale nie są drogie. Z dobrymi butami sprawa ma się już odwrotnie. Dobre buty (nie gniotą, nie rozciapią się, wytrzymają kilka sezonów – co najmniej ) zwykle kosztują, a wcale nie muszą być ze skóry ).

          Ważne by ..hm…nie patrzeć innym na ręce i do portfela, czy są czyste a na własne. By graty, tanie, czy drogie, nie zdominowały życia.

  • Odpowiedz joanna self 26 stycznia z 13:42

    ps. aczkolwiek niewiele do zycia mi potrzeba.

  • Odpowiedz Anna Maria Boland 26 stycznia z 16:03

    Ta książka ciągle gdzieś mi wpada w oko. Co prawda ja nie należę do zbieraczy, ale nie wiem czy mogłabym siebie nazwać minimalistką. Chociaż jak czytam to, co piszesz to pewnie tak. Jedyne w co obrastam to książki, chociaż od czasu do czasu też się pozbywam tych, do których już na pewno nie wrócę i bardzo często korzystam z biblioteki. Poza tym mam niemiłosierną manię wyrzucania. „Może się kiedyś przyda” nie istnieje w moim słowniku. 🙂

    • Odpowiedz Beata 26 stycznia z 17:00

      Książki mają u mnie już amnestię. Część rozdałam, część sprzedałam ale na dal mam niezłą biblioteczkę która…rośnie 😉
      Przeczytaj „Minimalizm po polsku” jak Ci wpadnie w ręce. Ania ciekawie podchodzi do sprawy.
      Polecam 🙂

  • Odpowiedz Aleksandra Jakubowska 27 stycznia z 20:25

    W niektórych kwestiach jestem minimalistką, w innych niestety nie potrafię i masowo gromadzę np. książki lub kubki. Jeszcze sporo nauki przede mną 🙂

    • Odpowiedz Beata 28 stycznia z 09:07

      Książki można 😉 Zwłaszcza gdy są potrzebne do pracy. Z kubkami też tak miałam ale na szczęście same znikają. Niestety tłukę co jakiś czas kilka, a była że Kota zwala któryś na podłogę ganiając po meblach 🙂

    Zostaw odpowiedź

    Translate »