Inaczej – to ciekawe słowo. Ma swoją jasną i ciemną moc, wszystko zależy od tego, co było przed i co ma być po inaczej. To słowo mam w głowie od pewnego czasu. Słyszę je jak tykanie zegara.
W moim wypadku wiele spraw przed „inaczej” nie toczyło się źle, ale mogło też wyglądać lepiej.
Kilka istotnych dla komfortu życia miało jednak coś na kształt stop-klatki. Cokolwiek zmieniałam, one stały w miejscu jak zaczarowane. Wszystkie zmiany, jakie wprowadzałam były logiczne, potwierdzone naukowo – tak to sobie tłumaczyłam, jednak nie działały.
Zapomniałam w nich o innym słowie na „i” – o intuicji. Ona działa czasem wbrew logice, wiedzy.
Poznanie czy też prowadzenie, jakie intuicja oferuje, jest niemierzalne linijką i termometrem.
Sprawy, które stały w miejscu muszę ugryźć inaczej.
Tak, wiem piszę bez konkretu, a to nazywa się laniem wody. Nie lubię tego, więc już przechodzę do swego rodzaju spowiedzi.
Ten rok był dla mnie bardzo trudny. Moje zdrowie dało mi popalić. Zaczęłam 2017 z przytupem, to znaczy grypą a po niej powikłaniami w postaci zapalenia płuc. Nie przepadam za lekarzami, a tu trzeba było się z naszym domowym panem Arzt-em przeprosić i łykać antybiotyki w dawkach dobrych dla słonia, a nie człowieczka o wzroście 160 centymetrów.
Wiedziałam, że mam kiepską odporność co jest konsekwencją autoimmunologicznego pakieciku chorób, jaki mi się trafił po przodkach lub miejscach wcześniejszego zamieszkania. Łykałam suplementy, dbałam o dietę i czasem coś tam ćwiczyłam, ale nie było to priorytetowe. Najgorzej szło mi z dietą.
Jeżeli odwiedzasz mnie na blogu dłużej niż kilka miesięcy, to wiesz, że mam wegetariańskie skrzywienie i znosi mnie w stronę weganizmu. Moje podejście do jedzenia mięsa lub nie jedzenia, powody do jego odstawienia są bardzo podobne do tych, które znajdziecie w książce Karen Duve „Jeść przyzwoicie”. Recenzja jest na blogu tu „Z Karen Duve o przyzwoitym jedzeniu”.
Nie potępiam nikogo, kto je mięso. Każdy sam decyduje co buduje jego organizm i dlaczego. W końcu i tak to on poniesie tego konsekwencje, niekoniecznie tylko fizyczne.
Moje ciało na przykład nie lubi nabiału. Powinnam go unikać, a ideałem byłoby wyeliminowanie z diety. To dla mnie prawie niewykonalne — jestem niepoprawnym wielbicielem sera. Czytałam kiedyś ciekawy artykuł o serach i ich wpływie na człowieka. Okazuje się, że uzależniają podobnie jak kofeina, cukier, alkohol.
Jestem więc seroholiczką.
Do tego w pełni świadomą tego uzależnienia i konsekwencji, jakie ponosi mój organizm, gdy ze smakiem pożeram gruby plaster żółtego sera lub jem makaron szczodrze obsypany tartym parmezanem.
Początek roku i choroba, która przykuła mnie do wyrka na kilka tygodni, dała mi do myślenia — muszę zacząć inaczej podchodzić do diety, wzmocnienia odporności.
Wpadłam w ciąg zbierania informacji – znowu pochłaniałam w ilościach nienormalnych artykuły i książki poruszające ten temat.
Moje myślenie nadal kręciło się wkoło równania:
Wiedza + Praktyka = Sukces
Gdy ja douczałam się i planowałam zmiany, życie dało mi taki cios w łeb, że nie wiedziałam jak się pozbierać. Kilka śmierci i pogrzebów wśród znajomych, rodziny, przełącza myślenie o wszystkim na inne tory.
Słowo inaczej roztykało mi się w głowie!
Zacznij robić to – tu mieści się zdrowie, praca zawodowa, pisanie, relacje z ludźmi – inaczej!
By jednak nauczyć mnie tej lekcji jeszcze lepiej, lato dało mi dodatkową motywację – mój tata znalazł się w szpitalu. Było źle. Stres, nerwowe podróże między Austrią a Polską, miotanie się między nadzieją, bólem i poczuciem bezsilności.
Na wszelkie choroby autoimmunologiczne stres działa o wiele mocniej niż dieta – wyciąga to, co się da najgorszego z nich, w dawkach z górnej skali podziałki o nazwie „ile zniosę”. Przekonałam się kolejny raz, że nie jestem porcelanową laleczką, ale twardą babą, która da radę wytrzymać więcej niż sądzi sama i otoczenie.
Wytrzymałam nawet ten niedzielny wieczór, gdy zadzwonił telefon i usłyszałam: „Beata, tatę reanimują”. W poniedziałek wrzuciłam do torby ciemne ubrania dla nas. Jechałam na spotkanie z najtrudniejszymi czterema dniami, jakie do tej pory przeżyłam.
Po nich wszystko jest inaczej.
Na wiele spraw, które nas dotykają nie mamy wpływu. One po prostu się dzieją.
Jest jednak tyle samo a może i więcej takich, na które wpływają nasze decyzje, niekoniecznie te, które uznajemy za ważne i doniosłe, ale są to te małe wybory, prawie niezauważalne, nie traktowane poważnie.
Zdrowie budujemy sami w ogromnej części dietą, ruchem lub jego brakiem, radzeniem sobie ze stresem. To ono ma wpływ na nasze relacje z ludźmi, efektywność w pracy, umożliwia lub utrudnia realizacje marzeń, pasji.
Życie wydaje się długie, gdy jest się zdrowym dwudziestoparolatkiem. Perspektywa zmienia się, gdy ma się dwa razy więcej lat lub szwankuje zdrowie. Z czasem przychodzi moment, gdy każdy dzień staje się cenny.
Po doświadczeniach roku 2017 dwie sentencje połączyły mi się w jedną.
„Memento mori et carpe diem”, ale „carpe diem et memento mori”.
Nie są ani przygnębiające, ani dodające energii.
Są po prostu prawdziwe.
Do bólu prawdziwe.
Inaczej – dzisiaj znaczy dla mnie to, by zawsze pamiętać o ograniczoności czasu, jaki mam do dyspozycji jednocześnie z każdej chwili i sytuacji wyciągać to, co cenne, dobre.
… i niech mi tak już zostanie.
Beata
PS Znalazłam ser wegański smakujący jak prawdziwy. Sama nie mogę w to uwierzyć! Nie mam już wytłumaczenia na seroholizm. Mam zamiennik. Prawdziwy ser od teraz jem tylko z najwyższej półki i okazjonalnie. Bo życie jest za krótkie by pić tanie wino i jeść podły ser 😉
W moim alfabecie były już litery:
3 komentarze
Cześć Beata,
bardzo poruszający wpis i bliski mi…od ponad 3 lat zmagam się z własnymi problemami zdrowotnymi, też m.in. z komponentą autoimmunologiczną, z chorobami bliskich itd.. I to zmienia wszystko, włącza myślenie „a gdybym wtedy zrobiła INACZEJ, może nie byłoby teraz takich problemów, ale wtedy działałam i reagowałam jak umiałam. Teraz uczę się inaczej bo emocje są silnie powiązane. Inaczej jest też z dietą. Inaczej z myśleniem. Podpisuję się obiema rękami pod Twoim memento mori i carpe diem. Dlatego codziennie dziękuję za to ,że mam, „odwiedzam” Wiedeń przez kamerki internetowa i Twój blog, skoro póki co nie mogę inaczej. Dużo tych inaczej w tym wpisie, ale może na to nieodłączny element życia 🙂 Pozdrawiam serdecznie!
Inaczej – przez zmianę myślenia i działania otwiera nowe możliwości. Czasem kieruje życie na takie tory o jakich człowiek nawet nie myśli wcześniej. Być może więc teraz przygotowujesz się do długiego spaceru wiedeńskimi ulicami 🙂
Doświadczenia, niezbyt miłe pozwalają też zacząć żyć świadomie i uważnie.
Pozdrawiam ciepło z mokrego dzisiaj Wiednia.
Po takiej antybiotykoterapii osłona była równie długa i porządna – mam nadzieję?
I też nikomu do talerza nie zaglądam, sama jestem mięsożerna, bo po prostu mój organizm słabnie bez mięsa (kobiece sprawy), w dodatku mieszkając w krajach szeroko pojętej Słowiańszczyzny Południowej nie da się inaczej przeżyć, będąc otoczoną samymi mięsożercami (tak, tam nawet w dużych miastach wege mają trudne życie… I piszę to całkiem poważnie, po prostu taka kultura). Tolerancja i tyle!
Z ostatnim zdaniem zgadzam się w 100%!