Przedstawiam Ci dwóch wiedeńczyków żyjących w ciekawych, lecz trudnych czasach.
Augustin i Abraham byli prawie równolatkami.
Dla obydwu Wiedeń był domem. Przeżywali te same trudne doświadczenia wraz z mieszkańcami miasta i kraju.
Byli każdy z innej bajki, a jednak obaj podnosili na duchu ludzi, z którymi mieli kontakt, dawali nadzieję, uśmiech, zmuszali do refleksji.
Bohaterami mojej dzisiejszej opowieści są grajek, który nie odmawiał sobie procentowych trunków i kaznodzieja, który nie owijał w bawełnę, mówił co myśli tak, ale nie brak było w tym łajaniu żartu, uśmiechu.
Lieber Augustin
Augustin N. znany lepiej jako „Lieber Augustin” urodził się w roku 1645, zmarł 11 marca 1685 roku w Wiedniu. Był muzykiem, śpiewakiem i nie lada pijakiem. Został zapamiętany jako ten, który pomimo szalejącej w mieście zarazy w 1679 roku nie przestał śpiewać i cieszyć się życiem pijąc przy tym, delikatnie mówiąc, więcej niż nakazywał rozsądek. Pewnego dnia uchlał się tak bardzo, że zasnął gdzieś w rynsztoku.
To nie był dobry czas dla Wiednia. W 1679 roku miasto nawiedziła zaraza. Była to dżuma. W kilka miesięcy zmarło w mieście około 80 000 ludzi. Pijany w trupa muzykant leżący na ulicy został zabrany wraz z resztą ofiar zarazy z tego dnia i wrzucony do zbiorowego dołu, który miał być jego grobem.
Na szczęście dół nie był pełen, więc go nie zasypano. Dało to czas Augustinowi na wyspanie się, wytrzeźwienie i wygramolenie z mogiły. Dzisiaj śpiewa się piosenkę „O du lieber Augustin“ o tym szczęściarzu, żyjącym w czasie zarazy w Wiedniu.
O wiedeńskiej kolumnie morowej i zarazie przeczytasz tu
Abraham a Sancta Clara
Johann Ulrich Megerle urodził się w 1644 roku w małym miasteczku Kreenheinstetten, na południu Badenii-Wirtembergii. W 1662 roku wstąpił do zakonu augustianów bosych w Mariabrunn leżącym wtedy pod Wiedniem. Dzisiaj to część 14 dzielnicy miasta.
Po wstąpieniu do klasztoru przyjął imię Abraham a Sancta Clara i pod nim znają go potomni.
Od 1672 roku głosił swoje soczyste kazania (Tak, użyłam dobrego słowa. Soczyste ze względu na dosadność, dowcip.) w kościele Augustynów w Wiedniu. Pięć lat później został kaznodzieją dworu cesarskiego. Zmarł w 1709 roku w Wiedniu.
Zastanawiasz się pewnie, dlaczego tych dwóch zestawiłam ze sobą w jednym tekście i co łączyło muzyka pijaka i szanowanego zakonnika kaznodzieję.
Obaj żyli w czasie zarazy a chwile później tureckiego najazdu i oblężenia Wiednia – to wydaje się oczywiste.
Jest jednak coś ważniejszego, co łączy tych dwóch mężczyzn, to podejście do życia.
Radosne, dowcipne, pokonujące strach i trudne doświadczenie ze sporą dawką pogody ducha.
Augustin grał i śpiewał ludziom, którzy codziennie oglądali śmierć wkoło siebie, grzebali znajomych i bliskich. Trochę przesadzał z dezynfekcją wewnętrzną, ale nikt nie jest doskonały.
Abraham mówił do słuchających go ludzi, czasem przerażonych tym, czego doświadczają: „Melancholia to dziecko szatana, a wesołość jest szafarką u Pana Boga. Ludzie o melancholijnym usposobieniu są Bogu wstrętni. Są oni najbliższymi krewnymi śmierci, albowiem melancholia to siostra śmierci. Ludzie weseli bardzo mi się podobają; jest pewną oznaką, że Pan Bóg jest przy nich i w nich.
Kto ma czyste sumienie, ten będzie zawsze wesoły, spokojny we wszystkich wydarzeniach, pewien we wszystkich niebezpieczeństwach, pocieszony we wszystkich utrapieniach, do wszystkich rzeczy będzie się śmiał, do wszystkich śpiewał i zawsze będzie miał swe allegro”. Cytat pochodzi z „Wielcy mówcy Kościoła” ks. Kazimierz Panuś.
Wiedeń pamięta o Augustinie i Abrahamie.
Augustinowi wystawiono statuę przy Neustiftgasse 32-34 naprzeciw Augustinplatz w 7 dzielnicy. Przypomina o nim też mozaika na ścianie budynku przy Erdbergstraße 92 w 3 dzielnicy. Jego postać zdobi ścianę budynku, w którym mieści się Griechenbeisl na jednym z najurokliwszych zakątków starego Wiednia na rogu Fleischmarkt i Griechengasse a w 5 dzielnicy jest Gasthaus Zum lieben Augustin.
Imię Abrahama a Sancta Clary nosi uliczka łącząca Minoretenplatze i Bankgasse. W 14 dzielnicy jest Abraham-a-Sancta-Clara-Straße a przed wejściem do Burggarten od strony Gethegasse i Hanuschgasse stoi pomnik kaznodziei – to to wejście przy Albertinie.
Lekcja
Lekcja, jaką mi dzisiaj dają Ci dwaj, to nie zapomnij o dezynfekcji, pogodzie ducha, poczuciu humoru i wdzięczności za to w jak spokojnych i wygodnych czasach dane mi żyć.
Nie ma zaraz dziesiątkujących moje miasto, kraj, kontynent regularnie co kilkanaście, kilkadziesiąt lat. Nie ma też wojen rozlewających się po ziemiach Europy tak często, jak to miało miejsce jeszcze 70 lat temu. Żyje się tu bezpiecznie, wygodnie, dostatnio.
Czy to jednak nie rozleniwia, nie zaburza mi ostrości widzenia, nie zniekształca rzeczywistości, gdy dziej się coś trudnego, złego, bolesnego?
Czy nasza, ludzi żyjących dzisiaj w bezpiecznej Europie, Ameryce czy na bogatym Dalekim Wschodzie reakcja na nowego wirusa nie jest nieproporcjonalna do zagrożenia?
Martwię się o rodziców, o ciocie seniorki, z których dwie są dobrze po osiemdziesiątce, o przesympatyczną sąsiadkę, której niewiele brakuje do setki, nawet o siebie, bo co prawda nie wiekiem, ale zdrowiem zaliczam się do grupy zwiększonego ryzyka.
Nie pozwala mi to jednak przestać myśleć o tym, że nie wszystkie działania władz rozumiem, niektóre wydają mi się nielogiczne, ograniczenia nałożone na społeczeństwo nie zmienią pewnych nawyków, jakie mamy. Ograniczanie wolności czy aby nie idzie za daleko?
Wiele pytań kołacze mi po głowie. Sądzę, że z jednej strony jako społeczeństwo jesteśmy takimi ciepłymi kluchami, które chcą, by wszystko, co trudne za nie załatwić, a właściwe zachowanie można od nas jako całości, wyegzekwować jedynie systemem zakazów, nakazów i kar.
Z drugiej strony wierzę, że warto rozmawiać, uczyć, wskazywać i promować dobre zachowania, a to już wystarczy, by ludzie szli inną drogą.
Ocet, soda, alkohol, to świetne środki dezynfekujące tak jak mydło. Spełniają swoją rolę w 100%, wystarczy ich systematycznie używać. Są dobre dla środowiska w przeciwieństwie do masy detergentów i perfumowanej chemii, jaką używamy na co dzień.
O zdrowie trzeba dbać a ruch i zdrowe, pełnowartościowe jedzenie, przyrządzane z nieprzetworzonych produktów temu sprzyja.
Jesteśmy zależni od ludzi, których mamy blisko siebie. To ci, którzy dzielą z nami cztery ściany, sąsiedzi, pani na poczcie i piekarz z piekarni na rogu tak naprawdę mają realny wpływ na nasze zdrowie, życie. To nie patos a odkrycie starej prawdy. W razie jakichkolwiek kłopotów i trudności poruszamy się małym lokalnym światku leżącym blisko domu. Zadbajmy by w czasie dobrobytu i spokoju ten nasz świat przydomowy nadal był bogaty w prosperujące małe sklepiki, piekarnie, apteki, fryzjerów i inne rodzinne biznesy. Zapomnieliśmy o tym, czym jest wspólnota, rodzina w szerszym rozumieniu niż mama, tata i dzieci. Warto odbudować te stare modele, w jakich ludzie żyli przez tysiąclecia, a nasza zachodnia kultura uznała za staroświeckie.
Wirus i strach spowodował, że dość ochoczo i bez sprzeciwu oddaliśmy wiele z naszej wolności. Dopilnujmy, by została nam zwrócona i nie pozwólmy, by strach zaburzał nam ocenę sytuacji.
Chciałabym, by z tego czasu kwarantanny zostało kilka rzeczy na stałe z nami. Częste mycie rąk, używanie spirytusu zewnętrznie, wyszorowane uchwyty wózków sklepowych i noszenie maseczek, gdy ktoś kicha i kaszle, tak jak to jest od jakiegoś czasu normalne w Japonii.
Na ogarnięcie strachu dobrze robi sprawdzenie statystyk, np. ile łóżek szpitalnych ma kraj, respiratorów, ile osób umierało codziennie, gdy nie było z nami nowego wirusa, ile osób już pokonało go i jest zdrowych.
Każdy medal ma dwie strony. Warto zajrzeć na tę drugą, jasną, niepokazywaną tak ochoczo w mediach.
Beata
2 komentarze
Filzoficznie się pod koniec zrobiło. Podoba mi się twój styl pisania postów. Tak się przez niego bardziej przepływa.
Dziękuję. Zakończenie za to otrzeźwiające -statystyki 😉