Pistoia to miasto leżące tuż obok trasy, którą interesują się turyści, suną autokary wycieczkowe z Lucci do Florencji. Dzięki temu, że większość odwiedzających Toskanię porusza się znanymi z przewodników turystycznych szlakami, ledwie 30 km od Florencji znajdziecie urocze miasteczko, tak włoskie jak to tylko możliwe.
Jest tam wszystko co potrzeba do szczęścia.
Historia miasta sięga starożytnego Rzymu a może i dalej.
W 62 roku p.n.e. to pod Pistoią poległ Lucius Sergius Catilina – awanturnik z dobrego domu o wielkich ambicjach politycznych i sporej bezczelności. Uziemił go, że tak to ujmę, sam wielki Cycero, ujawniając kolejny spisek jaki ów gość zmontował.
Zachowały się tu budynki od romańskich przez gotyk, cudny renesans aż po nowością pachnące klasycystyczne elementy. Oczywiście mieszkają tam dzisiaj normalnie ludzie, więc nie zabraknie całkiem nowych domów leżących nieco dalej od historycznego centrum.
W plątaninie wąskich uliczek aż przyjemnie błądzić. Znajdziecie tam typowo włoskie widoki jak suszące się za oknem portki czy klimatyzatory, wiszące chyba przez wiarę w moc kabla za oknami.
Najważniejszym punktem zwiedzania jest tu Piazza del Duomo.
Wznosi się przy nim okrągły budynek z elewacją w pasy, które ponoć są biało zielone, ale jak dla mnie biel zastąpiła piękna i szlachetna szarość a zieleń nie należy do soczystych, a raczej do tych nieco ukrywających swoją zieloność pod mgiełką grafitową.
Budynek ten to stare, pochodzące z połowy XIV wieku baptysterium.
Widząc je serce zabiło mi mocniej, bo na zwiedzanie miasta wybraliśmy jeden z najcieplejszych jak się później okazało, dni ubiegłego lata. Byliśmy spragnieni odrobiny chłodu więc wdrapaliśmy się na schody prowadzące do drzwi z wielką nadzieją by tuż za nimi dostać w twarz powietrzem gorącym i mokrym jak źle wykręcona szmata. Fenomen włoskich kościołów i starych budynków o grubych na ponad metr ścianach, w których nie znajdzie się odrobiny chłodu mocno mnie zaskoczył.
Tylko Bazylika św. Justyny w Padwie miała chłodne wnętrze, którego człowiek się spodziewa po szacownym zabytku sprzed kilku epok.
Wysokie, okrągłe ceglane sklepienie było jednak warte wejścia do tej sauny.
Naprzeciw baptysterium znajdziecie Katedrę św. Zenona z XII wieku. Przyklejona jest do niej wieża na szczyt, której prowadzą schody. Nie tylko w środku można się nimi wspinać, ale ostatni odcinek trzeba pokonać podziwiając już widoki i wysokość.
Patrzyłam na te schody i zastanawiałam się czy z moim lękiem wysokości dałabym radę tam się wdrapać. Gdybym wiedziała, że z góry ustrzelę fotę roku to pewnie bym tam weszła, ale co do samodzielnego zejścia mam już spore wątpliwości. Zważywszy na prawie 70 metrów wysokości wolałabym nie zafundować sobie swobodnego spadania.
Nie powiedziałam wam jeszcze, że te moje rozkminy o spadaniu i wdrapywaniu się na stare włoskie campanile toczyłam zajadając najsmaczniejsze lody jakie jadłam w życiu. Lodziarnia je serwująca w tylu smakach, że można wracać tam i wracać po kolejne porcje bardzo długo, jest na rogu placu tuż obok baptysterium.
Stary ryneczek.
Kolejnym placem, który w Pistoi chwycił mnie za serducho był mały ryneczek z XV wieku, otoczony restauracyjkami – Piazza della Sala. Tu też znaleźliśmy maleńkie delikatesy z lokalnymi wypiekami, serami, pastami i wszystkim co dobre w Toskanii. Mają tam pyszną pastę z karczochów. Mniam!
Włócząc się po miasteczku spotkaliśmy łuczników i paradę zapowiadającą lokalne święto, które obchodzić miano następnego dnia. To nas tym razem ominęło, ale mam głębokie przekonanie, że to toskańskie miasto, wolne od turystycznego tłumu jeszcze odwiedzę.
Italia ma dla mnie klimat babcinego domu, jej kuchni. Jest przytulna, swojska i tajemnicza jednocześnie. Nigdy nie wiedziałam czy herbatę babcia poda w starusienkiej, cienkiej jak papier porcelanie czy grubej szklance rodem z PRL-owskiego opakowania po musztardzie. Piękno i zwyczajność, to co cenne i to co pospolite tak ładnie się tam mieszało, że nie tylko nie raziło ale wręcz się dopełniało.
Tak samo jest z tymi miasteczkami gdzie w katedrze pachnącej tysiącleciem na cudnym ołtarzu stoi piękny szklany wazon a w nim plastikowe kwiaty urody bardzo przeciętnej.
Tak, to jest co mnie zdobyło w Italii, dlatego czuję się tam tak jakbym wracała do własnej przeszłości, dobrych czasów dzieciństwa, odnajdywała korzenie. Przyznam się wam, że to było dla mnie zaskakujące odkrycie.
Pistoia przypomniała nam o sobie tuż przed świętami wielkanocnymi.
Dostaliśmy list z tego uroczego miasta a w nim mandat za przejazd uliczką otwartą tylko dla mieszkańców. Tak po dziewięciu miesiącach mogliśmy ostatecznie zamknąć wyprawę do Toskanii z ubiegłego lata dodając do rubryki koszty 78 euro.
Nie osłabiło to w niczym mojego pragnienia by usiąść na schodach baptysterium i delektować się najsmaczniejszymi lodami na świecie.
Beata
3 komentarze
Beato, wpadam czasem na Twój blog głodna ciekawostek na temat Wiednia, a tu – wpis o Toskanii! Miałam w swoim życiu okres fascynacji Italią, a kulminacja przypadła na ok. 10 lat temu – potrafiłam być we Włoszech 3 razy w roku. Pamiętam, że często szukałam inspiracji w internecie, a blogosfera podróżnicza byłą wtedy w powijakach. Trafiłam jednak na bloga pewnej Polki, która mieszkała właśnie w Pistoi. Tym sposobem odwiedziłam również i to miasto 🙂 A bloga tej pani czytam do dziś.
Moje eksplorowanie Italii przesuwało się z południa na północ, i tym oto sposobem zakotwiczyłam w Alpach 🙂
Italia to moje miejsce na reset.
Wiem o jakim blogu mowa – to dzięki niemu dowiedziałam się o tym miasteczku 🙂
I ja dowiedziałam się o Pistoi ze wspomnianego bloga. We wrześniu spędziłam parę dni w domku wśród gajów oliwnych – fantastyczna miejscówka. I zdecydowanie popieram opinię co do lodów w budce koło Baptysterium. Najlepsze w Italii! Na mandat znaczy muszę poczekać… 😀