Slow food – jedz jedzenie

22 maja

O „Slow life – czyli w moim tempie, na mój sposób” pisałam ostatnio,  dzisiaj powiem o moim podejściu do jedzenia.

Slow food, to idea, sposób życia, który na równi ze slow life  zmienia moje podejście, do całokształtu mojej radosnej egzystencji na tym świecie.

Slow food to w skrócie  wybór świeżej lokalnie hodowanej/produkowanej żywności, powrót do naturalnej kuchni i posiłków, które mają smak, a nie aromat identyczny z naturalnym.
Wybór między kupnem przetworzonego, gotowego jedzenia, a produktami kupionymi u farmera jest dla slowfoodowca łatwy.
Zawsze lepiej kupić coś, co wyhodowano naturalnymi metodami, w mniejszym gospodarstwie, niż na wielkiej farmie.
Lepiej upiec, czy ugotować samemu, niż kupić gotowe danie lub  półprodukty.

Tak, wiem, pichcenie zajmuje czas, a czas  jest dzisiaj wartością deficytową i takie tam inne, niby mądre argumenty możecie mi przytoczyć.
Widzę jednak większą wartość w czasie spędzonym ze znajomymi, rodziną, na przygotowaniu obiadu, a następnie jego gromadnym pałaszowaniu. Wybrałam slow life i mam zamiar cieszyć się życiem.

Carpe diem kochani, bo nie powtórzy się, ani sekunda z tych które mijają.

Smak, on ma w slow food chyba kluczowe znaczenie.
Pamiętacie smak prawdziwego, niepasteryzowanego kwaśnego mleka?

Wiele smaków pomalutku znika. Nie dlatego, że nagle przestała nam smakować np. kapusta kiszona w dębowych beczkach, czy wędlina wędzona w prawdziwym dymie.
Po prostu, żywność jest produkowana masowo, a w masówce liczy się wydajność. Zwierzę nie jest już istotą żywą, a fabryką mleka, jaj czy mięsa. Może to mi się nie podobać, ale takie są fakty.
Wiecie jak wygląda chów klatkowy kur, albo krów mlecznych?
W czasie gdy trąbi się o ochronie środowiska, jednocześnie pola są spryskiwane masą chemii, po to by rosło szybko, by był większy zysk.
Truskawka ma być duża, ładna, wpadać w oko, a smak…no cóż, w końcu konsument będzie sądził, że wodnisty, to typowo truskawkowy.

Nie podoba mi się takie dostarczanie paszy, bo nie jest to jedzenie, ludziom. Nie podoba mi się wmawianie mi, że do wypieku chleba potrzeba nie tylko zakwasu, wody, soli i mąki, że bez drożdży nie wyrośnie, a bez emulgatora, konserwanta i innego chemicznego uzdatniacza, będzie niezdatny do…
No właśnie do czego?
Do przedłużania mu daty ważności w nieskończoność.

Za stara jestem, by mi wmawiać, że mleko musi śmierdzieć, a zamiast kwaśnieć psuje się.
Nie podoba mi się jakość i skład tego co ląduje w moim żołądku, staje się budulcem mojego ciała. Skoro składniki są kiepskie i jedynie identyczne z naturalnymi, to nic dobrego nie przyniesie ich wchłanianie.
Pamiętacie  reklamę piwa i padające tam zdanie, że „prawie czyni wielką różnicę”?
No właśnie, ja chcę smakować życie. Ma mieć smak dosłownie i w przenośni. Nie po to obsadziłam nasz mini ogródek ziołami, by doprawiać nimi niby jedzenie.
Nie mam odjazdu na ekologię, ale mam zdrowy rozsądek, który mi podpowiada, że slow food to dobra droga.

Gdzie kupić prawdziwe jedzenie?

W sklepach, a najlepiej na targu farmerskim.
Przyglądnę się gdzie, co i za ile takiego jedzenia można kupić w Austrii.
Zapraszam was na targi wiedeńskie.
Na pierwszy ogień idzie Naschtmarkt.

Aby nie było, że tylko gadam o slow, to przedstawiam wam moje dzieło piekarnicze – chleb żytni na zakwasie.
Jest pycha!

 

Beata

 

 

 

 

You Might Also Like

2 komentarze

  • Odpowiedz Kasia 17 maja z 20:49

    Chlebek wyglada wspaniale. Czy jest gdzieś przepis na niego ? Pozdrawiam

    • Odpowiedz Beata 18 maja z 09:57

      Niestety nie ma na blogu przepisu na ten chlebek.

    Zostaw odpowiedź

    Translate »