Koh-i-noor to jeden z największych i najbardziej znanych diamentów na świecie. Jest także jednym z najjaśniejszych, najpiękniejszych a gra świateł w jego wnętrzu potrafi zachwycić każdego. Pochodzi z Indii, jednak dzisiaj zdobi brytyjską koronę. Jest bardzo stary, ale nikt nie wie jak bardzo.
Diament Koh-i-noor to zagadka. Ten kamień nurtuje od wieków ludzi i pcha do szukania odpowiedzi na pytanie kto miał go w ręku, czyje oczy cieszył i tej najważniejszej – kto był pierwszym człowiekiem, który widział światło grające w sercu tego kamienia.
Od 1894 roku jego imię Koh-i-Noor nosi dawna manufaktura, a dzisiaj wielka firma produkująca ołówki, kredki, materiały dla plastyków, dzieciaków w szkołach, architektów i pracowników biur.
Prawie każde dziecko w Środkowej Europie miało w swoim piórniku kredki Koh-i-Noor. To dobra jakość za rozsądną cenę a dodać też muszę, że jeszcze kilka dekad temu produkty tej firmy, były praktycznie jedynymi zagranicznymi pastelami czy kredkami na polskim rynku.
Pewnie zastanawiacie się teraz, co czeskie kredki mają wspólnego z tym blogiem?
Ci, którzy czytają mnie już jakiś czas, mogli zauważyć, że z rysunkiem, grafiką i tym, co ma związek z malowaniem mam sporo wspólnego, jednak to nie sentyment do tej firmy spowodował, że dzisiaj opowiadam wam o niej.
Koh-i-Noor to ołówki i kredki z wiedeńskim rodowodem.
Ich ojcem jest Joseph Hardtmuth, który urodził się 260 lat temu 13 lutego 1758 roku w Asparn an der Zaya (Dolna Austria — Niederösterreich).
Pochodził z rodziny cieśli i murarzy a jak to było w zwyczaju i obowiązku jeszcze niedawno – kontynuował rodzinną ścieżkę kariery zawodowej, wprowadzany w tajniki fachu przez ojca i wuja. Młody Joseph był zdolnym dzieciakiem i chciał wiedzieć więcej wykonywać swój fach lepiej. Ciągnęło go do wiedzy. Zawędrował z wujem do Wiednia, gdzie szybko ujawniały się jego talenty jak chociażby rysownika. Zdolny chłopak dostawał coraz poważniejsze obowiązki – a on lubił wyzwania, które pchały go do rozwoju. Szybko stał się cenionym architektem.
Kariera nie ograniczyła mu jednak horyzontów, nie zawęziła zainteresowań. Joseph był wynalazcą. To on jest ojcem wiedeńskiej kamionki, wynalazcą maszyny tłoczącej cegły a od 1790 roku producentem ołówków i kredek. Tu również wpadł na kilka ciekawych pomysłów, dzięki czemu jego grafity mogły mieć wiele twardości i doskonale sprawdzały się w pracy architektów i rysowników.
W 1814 roku w Wiedniu umiera Joseph. Firmą zajmuje się wdowa po nim a wkrótce także syn.
Fabryka rozwijała się i kwitła w Wiedniu do 1853 roku, kiedy to jej rodzimy zakład zamknięto, a całą produkcję przeniesiono ostatecznie do Czeskich Budziejowic.
Rodzina Hardtmuth wzbogaciła się dzięki grafitom pomysłu Josepha, a ich ołówki zdobywały nagrody na kolejnych wystawach światowych.
Przed ich nazwiskiem pojawiło się „von”.
W 1948 roku fabryka została znacjonalizowana, ale nadal zachowała starą nazwę i nazwisko założyciela KOH-I-NOOR HARDTMUTH.
Moja przygoda z ich kredkami i pastelami trwa od…chyba od zawsze, bo zawsze coś mazałam po kartkach, murach i pamiętam ich logo. Do dzisiaj mam słabość do kilku produktów tej firmy jak pastele – zwłaszcza te w ołówku, bo nie brudzą tak paluchów podczas rysowania, gumki w kredce, która daje możliwość precyzyjnej korekty rysunku i temperówki.
Nie byle jakiej temperówki!
To takie cudo – jakże mogłabym nie dać się jej uwieść. No dobra, nie tylko o wygląd chodzi, ale i to świetne ostrzenie.
Beata
PS To nie jest artykuł sponsorowany. Po prostu Wiedeń i moje prywatne sympatie kolejny raz się przeplotły na blogu. Tym razem to przybory do rysowania 🙂
1 komentarz
No, to zagadka się wyjaśniła. Za dzieciaka myślałam, że te kredki i ołówki są czeskie/czechosłowackie. Wiem już, dlaczego tak myślałam i wiem, że się myliłam. Jutro obiecany dawno temu post o zapożyczeniach niemieckich 🙂 Pozdrawiam serdecznie.