Jak ten czas szybko leci!
Zgubiłam gdzieś ostatnie trzy tygodnie.
Wszytko było tak ładnie poplanowane: zakupy, sprzątanie jakie takie, by ogarnąć nieco lepiej mieszkanie, pieczenie, wyjazd i spacery…
Człowiek planuje, ale co z tych planów wychodzi, to już inna sprawa.
Nie żebym nagle je zmieniała, albo zbyt dokładnie sobie zaplanowała dobę i czasu mi brakło.
Co to to nie.
Nauczyłam się już, by do planów podchodzić jak do szkicu, bo życie potrafi wywijać takie numery, na jakie człowiek nawet po dwóch kielichach wina, by nie wpadł.
Gdy z końcem marca, jak większość, planowałam sobie święta, dopadło mnie jakieś przeziębienie.
Co mi tam przeziębienie!
Jest czosnek, imbir, końskie dawki witaminy C i dam mu radę.
Zwykle dawałam, ale nie tym razem.
Przeziębienie okazało się grypą.
Klasyk z łamaniem kości i ścięciem z nóg.
Gdy dogorywałam marudząc z lekka nad zbliżającymi się świętami i brakiem sił na cokolwiek, uziemiła mnie na amen angina.
Jak to grypa i angina jednocześnie?!
Nie wierzyłam, ale lekarz spokojnie, jak ostatniemu medycznemu ignorantowi wyjaśnił, że jedno wirusowe, drugie bakteryjne i czasem lubią się spotkać.
Nie jest źle, byle zakupy zrobić.
W końcu nawet ciasto można jakieś kupić, tak sobie myślałam w połowie wielkiego tygodnia, obserwując bacznie M wracającego z pracy, w stanie wskazującym na…. zagrypienie.
Później było już tylko wielkie chorowanie.
Kota, by się do nas dostosować spała prawie całe dnie, a gdy nie spała, siadała naprzeciw i gapiła się na nas tymi swoimi wielkimi zatroskanymi gałami.
Nie było sprzątania, zakupów, pieczenia ani gotowania. Było leżenie pod kołdrą, łykanie tabletek, koncert kaszlu i smarkania, na dwa gardła i nosy.
Święta spędzone w tak dość niekonwencjonalny sposób, okazały się jednymi z tych milszych.
Leżąc w pozycji horyzontalnej pałaszowaliśmy to co dowozili.
Dzięki Bogu za pizzerie działające nawet w święta 🙂
Oglądnęliśmy cały czwarty sezon „Dawno, dawno temu” (Once Upon a Time).
Jeżeli nie znacie serialu to zerknijcie do niego. To taka bajka dla dorosłych, w której bohaterami są postacie wszelkich opowieści i bajek dzieciństwa. Z powodu klątwy znalazły się w naszym świecie. Teraz starają się albo godzić i jakoś przetrwać, albo łby sobie pourywać w sposób bajkowy.
Ze świątecznych akcentów był u nas biały zajączek.
Nie, nie zwida gorączkowa, a lindtowska biała czekolada 😉
Dzisiaj jakoś zbieram się pomału, w ciszy, do normalnego funkcjonowania.
W ciszy, bo zapalenie krtani mnie dopadło i zaniemówiłam.
To się nazywa już złośliwość, ale tych małych mikrobów przecież o nękanie nie oskarżę.
Zostało mi w ciszy i z godnością je dobić antybiotykami.
Dobijam więc, nie mogąc się już doczekać całkowitego ozdrowienia, bo mi wiosna ucieka.
Magnolia mi w ogródku kwitnie!
5 komentarzy
Oj, kochana, przesyłam Ci moc zdrowia i energii,
wracaj do sił, wiosna czeka!
Dziękuję Moniko.
Piękna wiosna u ciebie. Różowo, kwieciście.
Żal teraz w domu siedzieć.
Oj współczuję chorowania w święta, a może wlasnie tak organizmy zastrajkowały i postanowiły, że nic ale to absolutnie nic nie beda robić 🙂 My się wychorowalismy przed świętami… Jak dobrze, że już wiosna!
To raczej był atak mikrobowy, a nie strajk organowy 😉
Podobno sztuka jest by gonić króliczka…